Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

wtorek, 31 grudnia 2013

Dwa miesiące z bezlusterkowcami Samsung NX


Dwumiesięczne intensywne testy dwóch bezlusterkowców firmy Samsung, które otrzymaliśmy od polskiego oddziału tej firmy pozwoliły zapoznać się ze sprzętem bardziej niż podczas standardowej procedury sprawdzania możliwości urządzeń w wielu redakcjach portali i blogów technologicznych w Polsce i na świecie. Samsungi NX20 i NX300 wyposażone w w kitowe obiektywy 18-55 mm znamy już na wylot - jakie są nasze wrażenia?

Bardzo dobre. Nie jest to wcale ukłon w kierunku producenta, który wykonał w stosunku do nas bardzo przyjazny gest wyposażając część naszej ekipy długookresowo we flagowy sprzęt. Bezlusterkowce to aparaty przeznaczone dla dwóch typów ludzi, których łączy niechęć do dużych rozmiarów i wagi oraz umiłowanie wysokiej jakości fotografii - jedni z nich korzystają do czasu zwrotu w kierunku bezlusterkowców z aparatów kompaktowych a drudzy z lustrzanek.

Ci pierwsi zazwyczaj nigdy nie powrócą do korzeni i matryc formatu 1/2,33'', w które wyposażona jest większość kompaktów, ci drudzy mogą potrzebować mniejszej i lżejszej alternatywy dla ich profesjonalnego lustra.

Jak szybko rozwija się ten segment sprzętu fotograficznego najłatwiej zauważyć obserwując wyniki surowego benchmarku dla matryc, swoistej wyroczni dla wielu foto-geeków; mówię tu oczywiście o DxOMark. Miejsca w pierwszej dziesiątce (2. i 8.) zajmują tam dwa bezlusterkowce firmy Sony - jedyne pełnoklatkowe (format 35mm) konstrukcje bez lustra i z wymienną optyką oraz autofocusem na rynku.

Producent, który nie ma w ofercie porządnych bezlusterkowców w formacie APS-C skazuje się w moim mniemaniu na porażkę komercyjną, bez względu na to czy będzie to śmierć błyskawiczna czy powolne dogorywanie - na tę chorobę bez wątpienia zapadły dwie firmy i to giganci segmentu DSLR, czyli lustrzanek cyfrowych - Nikon oraz Canon. Bezlusterkowce, które oferują te słynne firmy znacząco odbiegają pod względem osiągów od konstrukcji innych firm, które zauważyły potencjał aparatów bez lustra. To bardzo krótkowzroczna postawa - o ile profesjonaliści raczej nie zwrócą się w kierunku nowego typu sprzętu pozostając przy swoich pełnoklatkowych lub średnioformatowych lustrzankach, których cena często sięga kilkudziesięciu tysięcy złotych. Amatorzy i entuzjaści fotografii natomiast, czyli osoby które stanowią większość potencjalnych nabywców sprzętu coraz częściej wybierają bezlusterkowce.

Najczęściej podkreślaną zaletą aparatów tego typu jest ich ambitna kompromisowość. Nie są pomostem pomiędzy kompaktami a lustrzankami - w tym momencie stały się już realną alternatywą dla tych ostatnich. Są mniejsze, lżejsze, często bardziej szybkostrzelne (oba testowane aparaty NX robią w pełnej rozdzielczości 8,6 klatki na sekundę). Najważniejsze jest jednak to, na co zwraca uwagę na pierwszym miejscu większość miłośników fotografii, czyli jakość zdjęć. Żeby doświadczyć zauważalnie lepszej jakości w uśrednionych warunkach musimy przesiąść się na pełną klatkę, a to, w wypadku kiedy mówimy o nowym sprzęcie, wydatek minimum 6,5 tysiąca złotych na sam korpus.

Żeby osiągnąć sukces w tym segmencie należy dysponować zróżnicowaną paletą korpusów i bogatą ofertą dobrych obiektywów. Tę prawidłowość doskonale rozumie Samsung, dlatego zarówno body, które produkują Koreańczycy jak i szkła uznawane są w swoich kategoriach za jedne z najlepszych. 

Obydwa testowane przez nas aparaty wyposażone są w matryce APS-C (rozmiar 15.7 x 23.5 mm) o rozdzielczości 20,3 megapikseli.. Do tej pory mogliśmy testować je ze standardowymi obiektywami typu zoom o zakresie ogniskowych 18-55 mm. Nie jest to z pewnością jedno ze szkieł, które świadczy o legendzie Samsunga jako producenta świetnych optycznie i jednocześnie niedrogich i jasnych obiektywów - to typowy obiektyw uniwersalny, od którego można zacząć przygodę z wymienną optyką i nie zrazić się do tego typu aparatów. 

Czym się różnią te dwa Samsungi? Pod względem wyglądu wszystkim. NX20 przypomina pomniejszoną lustrzankę i oferuje podobną ergonomię i charakterystykę obsługi (w tym wizjer elektroniczny). NX300 to aparat bardziej casualowy, utrzymany w udanie zaadaptowanej przez designerów stylistyce retro, wyposażony jest też w duży dotykowy ekran, który usprawnia obsługę i zapewnia dodatkowe specyficzne funkcje.




Już jutro, czyli w Nowym Roku, opiszę szczegółowo nasze wrażenia z obcowania z oboma aparatami, podkreślając różnice pomiędzy tymi korpusami. Będziecie także mieli okazję zobaczyć w oddzielnej galerii kadry uwiecznione za ich pomocą.


Jędrzej Franek

środa, 20 listopada 2013

5 z 12 / 8. Biennale Fotografii


Trudno byłoby wyobrazić sobie świat bez fotografii. Jesteśmy przyzwyczajeni do codziennej obecności obrazu i nie zastanawiamy się zbyt często jak wiele fotografia zmieniła w ludzkim postrzeganiu świata. Fotografia po prostu jest.

8. Biennale Fotografii  mówi o miłości, fascynacji i pełnym pasji podejściu do sztuki.  Każda z edycji wskazuje istotne problemy, ukazując zmianę w myśleniu o fotografii. Jest to również okazja, by skierować uwagę widzów na twórców mniej znanych, ale interesujących, którzy wnoszą nowe widzenie rzeczywistości. Pierwsze wernisaże wystaw tegorocznego Biennale odbyły się w piątkowy wieczór w Centrum Kultury Zamek i Galerii Miejskiej Arsenał. Każdy z zaproszonych do współpracy kuratorów w odmienny sposób przedstawił zaproponowane hasło: pasja fotografii. 

Dagerotypia, cyjanotypia, mokry kolodion. Kuratorzy wystawy Jarosław Klupś i Marek Noniewicz zaprosili do współpracy artystów w większości posługujących się metodami opartymi na XIX-wiecznych procesach fotograficznego obrazowania. "Stan Rzeczy" to starannie przygotowana wystawa ukazująca pracę m.in. Jessiki Ferguson,  France Scully Osterman czy Pawła Kuli.  Trzeba przyznać, że dopiero świadomy procesów i technik wykorzystywanych przy tworzeniu zaprezentowanych fotografii odbiorca jest wstanie w pełni docenić i zrozumieć przedstawione podczas wystawy prace. Stworzenie ich wymaga nie tylko rozległej wiedzy, ale też cierpliwości przy próbie zobrazowania nawet najbardziej codziennych widoków.

Opuszczając wystawę, gdzie wiedza na temat fotografii ma kluczowe znaczenie trafimy do sali, w której jakikolwiek kunszt nie ma już znaczenia. Wystawa "Na własny użytek" z racji poruszania wątków erotycznych jest wystawą przeznaczoną dla widzów dorosłych. Stąd przed wejściem każdy zobowiązany jest do zapoznania się i podpisana regulaminu. Poświadczając tym samym nie tylko swoją pełnoletniość, jak również zgadzając się z zakazem fotografowania i przyjmując do wiadomości informację o erotycznych i homoseksualnych treściach zaprezentowanych na wystawie.

Kurator wystawy Karol Radziszewski ukazał fotografie jako źródło rozkoszy poznawczych jak i czysto fizycznych. Podjął się zdefiniowania tzw. zbieraczy ciał, owładniętych pasją gromadzenia i ciągłych poszukiwań. W dwóch pomieszczeniach zaprezentował kolekcje bardzo prywatne, tworzone - jak wskazuje tytuł wystawy - wyłącznie na własny użytek. Przy roznegliżowanych fotografiach z minionej epoki widniało zdanie głoszące, że robienie sobie gołych zdjęć niesie w sobie nadzieje. Wystawa trafnie ukazuje pewne tendencje współczesnego społeczeństwa. Jak choćby tę do kolekcjonowania obrazów znalezionych w Internecie i tworzenia bardzo spersonalizowanych  kolekcji. Z drugiej strony można było odnieść wrażenie, że wspomnianej nadziei jest za dużo, a widz chwilami próbując zrozumieć fenomen kolekcjonerów-dziwaków mógł czuć się przesycony obecną erotyką.

W Centrum Kultury Zamek zobaczymy także zbiór prac Jakuba Karwowskiego. "Rysa" stanowi opowiadanie. Jego bohaterem jest Fryderyk, syn autora wystawy i laureata Grand Prix Photo Diploma sprzed 2 lat. Pan Jakub koncentruje się przede wszystkim na emocjach i obserwacji najbliższego otoczenia. W swojej narracji fotograficznej ujawnia fascynację estetyką filmu, malarstwa i muzyki.

Trzecie piętro Zamku kryje wystawę ukazującą zbiór międzywojennych zdjęć przyrodniczych Wiesława Rakowskiego. Kurator wystawy Michał Sita wyeksponował sfotografowane przez poznańskiego paleontologa, zoologa i kustosza Muzeum Przyrodniczego eksponaty pochodzące z wykopalisk, wypraw podróżniczych i poznańskiego ogrodu zoologicznego. "Wiesław Rakowski Archiwum Zoologiczne" pozwala nie tylko odpocząć oczom od erotycznych uniesień, ale również zastanowić się nad sposobem wyjaśniania świata natury.

Opuszczając Centrum Kultury Zamek przeniosłam się na wystawę "2m² Mody" do pobliskiej Galerii Siłownia. Debiutujący w roli kuratora Paweł Żukowski każdemu z czternastu zaproszonych do wystawy artystów oddał dwa metry kwadratowe ściany galerii do zaprezentowania swoich projektów. Od samego wejścia mój wzrok przykuł portret Anji Rubik autorstwa Karola Grygoruka. Zdjęcie przedstawiające modelkę w kurtce footballowej drużyny Oakland Raiders  ukazuje Anję Rubik jako gwiazdę, której wizerunek w formie plakatu można zawiesić w pokoju nad łóżkiem. Do koncepcji Karola Grygoruka może nawiązywać również tekst piosenki zespołu The Carpenters – Superstar wypisanego na ramie fotografii. Na ścianie poznańskiej galerii swoje prace zaprezentowali m.in Adam Pluciński, Łukasz Ziętek, Sebastian Cviq, Agata Pospieszyńska czy Magda Ławniczak.

Miłość do fotografii przybiera najróżniejsze kształty, a sama fotografia jest rzeczywistością na tyle szybko zmieniającą się i dotykającą tak różnych problemów, że każda kolejna edycja Biennale formuje i odkrywa ją na nowo.  W pierwszych dniach Biennale zobaczyłam pięć wystaw.  Jednak bez większego zastanowienia zachęcam do wybrania się na każdą z przygotowanych ekspozycji. W końcu kolejne biennale fotografii dopiero za dwa lata. 


Agata Śliwińska

piątek, 4 października 2013

MANHATTAN SHORT Film Festival


MANHATTAN SHORT Film Festival to nowojorski,  międzynarodowy i największy na świecie festiwal filmów krótkometrażowych. Poznański pokaz, którego współorganizatorem była Fundacja Ad Arte odbył się 2 października w kinie Rialto.

Mimo, że był to środek tygodnia, a termometr wskazywał niewiele ponad 3 stopnie, kino zapełniło się widzami.  Przed rozpoczęciem seansu każdy otrzymał kartę do głosowania dzięki czemu publiczność festiwalu mogła oddać swój głos na jeden z dziesięciu finałowych filmów, a także najlepszego aktora festiwalu.

MSFF ugościł swoich widzów różnorodnością wzbudzając w publiczności skrajne emocje. Trzymał w napięciu podczas oglądania filmu Friday, w którym Seb Edwards ukazał historię młodego mężczyzny próbującego pogodzić się z utratą matki w rok po zamachu terrorystycznym w Londynie. Bawił,  podczas emisji australijskiego #30 , francuskiego No Comment czy Do I Have to Take Care Of Everything? przedstawiającego niefortunny i chaotyczny poranek pewnej rodziny.





Nicholas Mason, założyciel i dyrektor festiwalu  zauważył, że celem Manhattan Short Film Festival jest nie tylko odkrycie i promowanie nowych talentów, ale przede wszystkim łączenie społeczności za pośrednictwem opowieści z całego świata. Wśród tegorocznych finalistów znalazły się obrazy z Australii, Finlandii, Francji, Irlandii, Wielkiej Brytanii i USA.

Jednym ze zwycięskich tytułów był przejmujący obraz  Pale of Settlement. Reżyser amerykańskiego pochodzenia, 22- letni Jacob Sillman opowiedział widzom historię 10-letniego żydowskiego chłopca imieniem Moische, uciekającego przed przymusowym wcieleniem do rosyjskiej armii podczas wojny na Krymie. Inspiracją do stworzenia filmu stała się opowieść matki Jacoba o jego pradziadku uciekającym przed poborem do armii podczas rosyjskiej wojny domowej. 




Niebanalną i ponadczasową historię miłosną, która skradła niejedno serce przedstawiono w Kizmet Diner. Autor Mark Nunneley za pomocą obrazu udowodnił, że prawdziwa miłość nie potrzebuje wielu słów, a w zwykłej jadłodajni mogą dziać się rzeczy magiczne

Po raz kolejny stali widzownie mieli okazję obejrzeć poklatkową sentymentalną animację  Irish Folk Furniture wyświetlaną choćby podczas tegorocznej edycji Future Shorts Summer Season w kinie Rialto. To ciepły i urzekający film o tym jak zniszczone i zapomniane meble wracają w nowej odsłonie pod pierwotny adres. Inną animacją podczas tegorocznej edycji MSFF jest Faces from Places. Francuz, Bastien Dubois w 9 minutowym filmie ukazuje portret Moskwy, Pakistanu i Quebecu widziany oczyma podróżującego rysownika.  Genialny portret społeczeństwa przedstawił widzom Ken Urban. W  filmie I Am Big Ball of Sadness pokazał co tak naprawdę chcemy powiedzieć prowadząc niezobowiązującą pogawędkę. 



Wiele emocji podczas festiwalu wzbudził także dramat  Black Metal.  Amerykanin Kat Candler najpierw zabrał widza na koncert black metalowego zespołu by po chwili ukazać miejsce brutalnej zbrodni jakiej w imię wspomnianej muzyki dokonał nastolatek. Film stara się wskazać różnicę między wizerunkiem artysty na scenie i jego życiem poza nią. Pokazuje jak trzydziestoletni muzyk, mąż i ojciec zmaga się z poczuciem winy za tragiczne i bezsensowne morderstwo zainspirowane jego muzyką.


Do końca tygodnia produkcje zostaną wyświetlone w ponad 300 miastach na sześciu kontynentach i ocenione przez widzów zebranych w kinach, galeriach czy na uniwersytetach. Ta chwilowa uroczystość przynosi nie tylko wspaniałe szorty, ale jednoczy publiczność na całym świecie pozwalając wybrać swój ulubiony film. One World One Week One Festival. Z niecierpliwością czekamy na kolejną edycję. 

Agata Śliwińska


czwartek, 3 października 2013

Artysta w laboratorium rzeczywistości. Wystawa „Rzeczy wspólne” w Art Stations Foundations.

fot. Anna Kubicka

Po raz pierwszy od dłuższego czasu wybrałam się na wystawę bez jakiegokolwiek wyobrażenia na jej temat, co po części spowodowane było tym, że pojawiłam się w galerii trochę przy okazji. Oczywiście słyszałam, że kluczem jest tu odwołanie do twórczości Georgesa Pereca, którą na polskim gruncie postanowiło ostatnio z powodzeniem odświeżyć i przybliżyć nowym czytelnikom wydawnictwo Lokator (na marginesie – ascetyczna identyfikacja graficzna serii doskonale wpisuje się w klimat poznańskiej wystawy). Jeżeli nie wiecie jeszcze czym smakuje pisarstwo Pereca to serdecznie polecam Wam zacząć przygodę z francuskim pisarzem, urodzonym w rodzinie polskich Żydów, od dwóch krótkich, prozatorskich utworów Człowiek, który śpi i Rzeczy – historia z lat sześćdziesiątych.

Pomimo tego, że Pereca cenię początkowo postanowiłam nie sugerować się indywidualnymi  wrażeniami z lektury. Nie zapoznałam się także z materiałami prasowymi na temat samej ekspozycji i nie miałam pojęcia, że powstała ona we współpracy Art Stations Foundation z Galerią Stereo, która opuściła Poznań i od września działa na Żelaznej w Warszawie. Jeden rzut oka na aranżację i prace zgromadzone na poziomie 0 wystarczył, żeby pomyśleć właśnie o Stereo. Z kolei znamienny tytuł, wskazujący na zagadnienie uniwersalności niektórych stanów doświadczania przez ludzi rzeczywistości, dotyczy także samych dzieł sztuki, które na co dzień rozproszone w różnych kolekcjach na czas trwania wystawy znalazły się w jednym miejscu właśnie w przestrzeni galerii.

fot. Anna Kubicka

Z Pereca, a dokładniej ze zbioru Urodziłem się. Eseje, wyciągnięto kluczowe kategorie, które miałyby w jakiś sposób stanowić komentarz, czy raczej swego rodzaju instrukcję obsługi dzieł. Poszukiwanie niezwykłości zawartej w takich stanach jak banalność, codzienność czy zwyczajność zdeterminowało nie tylko medium, ale do pewnego stopnia także i treść. Przypadkowo uchwycone szmery i powidoki, czy wręcz dosłowny rozkład przedmiotów na pojedyncze moduły stanowią warsztat badawczy artystów poddających refleksji doświadczenie rzeczywistości. Z powodzeniem można zaobserwować to w pracach Wojciecha Bąkowskiego – zwłaszcza w Wyświetlaniu widzenia będącego po prostu projekcją procesu widzenia, video-realizacjach Igora Krenza dokumentujących proste stany pojawiania się i znikania przedmiotów lub w obiekcie „Nie za daleko” Gizeli Mickiewicz. Ta ostatnia praca, czyli taboret rozmontowany i złożony na nowo z uwzględnieniem szczelin, pozwalających wniknąć w istotę taboretowości, chyba najbardziej odzwierciedla ideę determinującą wystawę. Ideą tą jest, obecna w twórczości autora książki Życie – instrukcja obsługi, procedura polegająca fragmentacji doświadczenia codzienności i konstruowanie go na nowo w sposób zaskakujący i podważający banalność. Tym, samym przestrzeń galerii stała się rodzajem laboratorium, w którym na nowo usiłuje się wynaleźć codzienność. Nie do wszystkich dzieł znalazłam jednak klucz i niektóre cały czas stanowią dla mnie obszary nieodkryte (to taki zgrabny eufemizm, żeby nie powiedzieć, że ich po prostu nie zrozumiałam).

fot. Anna Kubicka

fot. Anna Kubicka

fot. Anna Kubicka

fot. Anna Kubicka

Nie mogłam się także powstrzymać przed porównaniem tej wystawy z dwiema poprzednimi jakie miały miejsce w ASF w tym roku. Zarówno Performer jak i Organizm uwodziły – każda na swój sposób i skłoniły mnie do kilkukrotnego odwiedzenia galerii z gotowością do reinterpretacji i ponownego odkrywania. „Rzeczy wspólne” przez połączenie ascezy formalnej z nieco sztucznie w mojej opinii rozbudowanym kontekstem literackim nie do końca mnie przekonały. A może po prostu zabrakło mi czasu na zrozumienie tej relacji, dlatego też chętnie pojawię się na najbliższym oprowadzeniu kuratorskim 19 października, które poprowadzi Michał Lasota, a które polecam i Wam. Wtedy mam nadzieję zdecyduję ostatecznie –  czy chodzić na wystawy sztuki współczesnej, czy może lepiej odpuścić i poczytać Pereca.

Monika Kaczmarek

________________

Z mojej strony jedynie mały komentarz. 
Mimo tego, że uczestniczyłem w oprowadzaniu kuratorskim przed wernisażem wystawy i również starałem się zbadać jej motywy, korzenie i odwołania, patrząc na Rzeczy wspólne zapewne bardziej laickim okiem niż Monika miałem z nimi problem. W moim odczuciu odbiorca pierwotny, nieprzygotowany celująco musi się borykać z całą gamą umowności, która oczywiście na różnych poziomach jest wyznacznikiem sztuki nowoczesnej, ale oczekując urzekającego formalnego bogactwa, na które byłem wystawiany w ostatnich miesiącach w przypadku poprzednich wystaw w Art Stations, tutaj podświadomie oczekiwałem jednak czegoś innego. Wysokokontekstowość działa tym razem na niekorzyść egalitarności, które charakteryzowały poprzednie wystawy. Może jednak to powinno nas skłonić do poddania się wielokrotnej ekspozycji na nią i przemeblowania swojego postrzegania podzwyczajności? Każdy sam musi odpowiedzieć sobie na to pytanie i odczuć Rzeczy wspólne na własnym ciele.

Jędrzej Franek

Wystawa „Rzeczy wspólne”, 20.09. – 31.12.2013, galeria Art Stations, Stary Browar, Poznań.

Oprowadzenie kuratorskie po wystawie 19. 10. Prowadzenie: Michał Lasota. 


środa, 2 października 2013

Miejscownik #2

La Ruina / ul. Śródka 3



To cudownie, że w Poznaniu rozwijają się inicjatywy nie tylko w ścisłym centrum miasta. La Ruina na Śródce jest właśnie takim lokalem skupiającym okolicznych mieszkańców. Fajne wnętrze dobre kakao i niezłe ciasta – tyle na  plus. Niestety nie odwiedzę więcej Ruiny. Zbyt natarczywa obsługa odstraszy każdego introwertyka a więc i mnie. Nie lubię wmuszania mi zamówienia, nadmiernej gadki ze strony personelu, a także udawanego hipsterstwa. To nie mój styl, przykro mi. /Sandra
_______________

Lokal, z którym mamy pewien problem, choć nie mamy wątpliwości co do tego, że dobrze się stało, że powstał i to właśnie na Śródce. Być może jego obecność jest najskuteczniejszym i to oddolnym zabiegiem dla tego niezwykle barwnego osiedla, które ostatnimi czasy nie cieszyło się zbyt dobrą sławą, ani passą. La Ruina jest interesująca i interkulturowa (także jeżeli chodzi o wystrój), chaos tu panujący nie przekracza granicy, od której moglibyśmy mówić o bałaganie, lecz panuje tam wizualny kreatywny nieporządek). Słyną ze smacznych domowych ciast, szerokiego wyboru dobrych kaw i... ciętego języka w komunikacji w mediach społecznościowych. Można to traktować jako chęć pozostawania w bliskiej zażyłości z klientami, jednak chyba nie każdemu musi pasować taka forma interakcji. W lokalu rusza mikro-kino, które na zdjęciach prezentuje się cudownie, a właściciele eksponują swoje działania charytatywne i promują tego typu postawę. Załodze La Ruiny nie można odmówić tego, że kipią pozytywną energią i to przyciąga na Śródkę wiele osób, które montują tam bardzo cyganeryjny fyrtel. Ludzki wymiar biznesu i rewitalizacja przezeń przestrzeni miejskiej (zwłaszcza w duchowym wymiarze) - w tym wypadku mamy do czynienia z bardzo dobrym przykładem. Co mi się więc nie podoba?
Może jestem smutasem - dwudziestokilkulatkiem, który zestarzał się przedwcześnie, lub też nie biczując się już zanadto, jestem człowiekiem o nieco mniej 'ekspansywnej mentalności' i tego czego zazwyczaj oczekuję od wizyty w lokalu, nawet takiego, który można nazwać lifestylowym i miastotwórczym to relaks i odrobina anonimowości lub też komunikacji, w której to ja jestem inicjatorem, czy też ściślej podmiotem, który ją kontroluje i decyduje o stopniu zażyłości z personelem. Nie chcę czuć się w lokalu niezręcznie - to takie klasyczne, może nieco wiktoriańskie wręcz zasady kierujące relacjami w handlu i usługach, o których w pewnych momentach można by sobie przypomnieć. Być może w tym momencie załoga lokalu uzna mnie za człowieka z XX-lecia międzywojennego , którym nie należy się przejmować, ale może też stwierdzi, że czasem warto dostosować się do klienta, obserwować go, wyczuć i reagować nie doprowadzając do tego, że poczuje się skrępowany i zniechęcony jakąś manierą. Chyba o to w tym wszystkim chodzi - żeby klient czuł się zadowolony, prawda?
Rozpisałem się aż tak bardzo o emocjach i relacjach międzyludzkich tylko dlatego, że uważam La Ruinę za lokal naprawdę ciekawy, trafiony i potrzebny - nie inaczej. /Jędrzej



Ciastkarnia / ul. Krysiewicza 6



Szalony sen Katy Perry ziścił się w Poznaniu. Słodka ciastkarnia różowa do szpiku cegły nie pozwoli Wam przejść obojętnie. Wnętrze w pierwszej chwili osoby o słabych nerwach może troszeczkę przerazić. Mnie osobiście przekonało podwórko pełne prania i zabawek, doskonałe dla rodzin z małymi dziećmi. Szeroki wybór wypieków zadowoli nawet największego smakosza. Dodam do tego miłą obsługę, sympatyczną atmosferę, wspaniały neon oraz ceny na każdą kieszeń i mamy kawiarnię na piątkę z plusem. /Sandra
 _______________

Wiele razy przechodziłem obok tego lokalu, moją uwagę przykuwał uroczy neon i bijący z witryny klimat sklepu ze słodkościami rodem z amerykańskiego snu lat 50-tych. Nie wiedziałem nawet, że w środku jest coś więcej niż cukiernia, dużo więcej. Ciastkarnia to realizacja kompletnej idei, którą można pokochać lub znienawidzić. To czego nikt (bez względu na postawę, ktorą przyjmie wobec tego lokalu), nie odmówi Ciastkarni to rzetelna dbałość o realizację pewnej koncepcji - przemiłej kawiarenki dla rodzin, która nie wstydzi się swojej lokalizacji w nieco obdrapanym fyrtlu, a próbuje go pozytywnie adaptować. Żeby zrozumieć o czym mówię wystarczy na własne oczy zobaczyć jak urządzono ogródek Ciastkarni i jak koresponduje on z otoczeniem - moim zdaniem jest to magiczne. Co jeszcze? Miła, pomocna obsługa i zawsze świeże słodkości w dobrych cenach. Czego chcieć więcej?
/Jędrzej

Świetlica /ul. Święty Marcin 80/82


Miłośników kawy oraz bardziej stonowanych wnętrz zapraszam do Świetlicy w ukochanym Centrum Kultury. Skórzane fotele i inne dizajnerskie meble robią wrażenie. Ten fragment Zamku będący hołdem nowoczesności doskonale łączy teraźniejszość z przeszłością. Wpadające promienie słońca przez szklane zadaszenie powodują przyjemną grę światłocienia. To wszystko sprawia, że Świetlica jest bardzo subtelnym miejscem. Osobiście polecam herbaty i kanapki. Nie spodziewajcie się jednak cen na studencką kieszeń. Jesteśmy w centrum nie tylko miasta, ale  i kultury J


Po kawie warto się wybrać do Bookowskiego i poszukać lektury na długie jesienne wieczory. /Sandra
________________

Każdy kto porozmawia ze mną o architekturze przekona się, że nie jestem z pewnością miłośnikiem postmodernizmu w jego najbardziej wybujałych założeniach formalnych czy ideologicznych. Pochodząc do kluczowego akcentu zmodernizowanego wnętrza Zamku bez uprzedzeń, muszę bez specjalnego przymuszania stwierdzić, że Toya Design wykonała całkiem dobrą robotę, choć obawiam się jak to wnętrze będzie się starzeć. Na razie ogromny świetlik robi równie ogromne wrażenie, wspaniale modulując oświetlenie bez względu na aurę. Wypijemy tu niezłą kawę, zjemy deser (niestety zamówiony któregoś razu Crème brûlée nie zrobił na mnie dobrego wrażenia i zapamiętałem to) i w przyjemnej atmosferze poczekamy np. na seans w Kinie Pałacowym. Tak naprawdę jednak jest coś nieszczerego w koncepcie tego lokalu. Nie przyczepię się do części znajdującej się na antresoli, wszystko co 'złe' znajduje się w cofniętej części atrium. Nie wiem kto wpadł na pomysł stadnego umieszczenia tam imitacji (inspiracji, podróbki, repliki - zwał jak zwał) legendarnego fotela Barcelona zaprojektowanego przez Ludwiga Miesa van der Rohe - już chociażby przez szacunek dla tego ponadczasowego wzoru dekorator powinien zaniechać stawiania go w roli mebla kontraktowego (niczym z poczekalni na lotnisku), którym to nigdy nie miał się stać. Nawet jeżeli nie personalny smak miałby o takim wyborze decydować, to powinny przeważyć względy ergonomii - niezwykle niskie ławy ustawione pomiędzy fotelami, w których człowiek głęboko się zapada sprawiają, że w tej części świetlicy trudno zająć wygodną pozycję wypoczynkową, nie mówiąc już o komfortowym spożyciu czegokolwiek bez zduszania sobie narządów wewnętrznych.

Nie chcę być jednak dla Świetlicy zbyt surowy, bo to dzięki temu lokalowi i sąsiadującej z nim księgarni Bookowski (obok Bookarestu mojej ulubionej w Poznaniu) w CK Zamek znów pojawiło się życie. /Jędrzej





wtorek, 17 września 2013

"Architektura - Zapis Idei"


Na Stacji ostatnio królują tematy okołoarchitektoniczne, ale zapewniam, że miłośnicy innych obszarów estetycznej, kulturalnej reprezentacji miasta już niedługo znajdą też coś dla siebie - intensywnie pracujemy nad tym, żeby nowa odsłona Stacji Poznań Główny była dla każdego i by uprzyjemniała Wam życie w naszym mieście.

Przechodząc do rzeczy: parę dni temu odwiedziłem jedną z odważniejszych wystaw w Poznaniu w ostatnim czasie. Jej odwaga nie polega jednak na tym co oferuje, gdyż wcale nie jest zaskakująca i domyślnie nie ma taka być. Definicyjne kontrowersje wzbudza natomiast sam jej kontekst, gdyż tym razem przedmiotem wystawienniczym jest to co zwykle jest samą otoczką i środowiskiem prawdziwej sztuki, a o takie miano architektura co do zasady wciąż walczy.


Motywem przewodnim wystawy jest wszystko to czym przypadkowy odbiorca architektury zwykle nie zaprząta sobie głowy, gdyż jest on podmiotem, który nierzadko całkowicie bezrefleksyjnie obcuje z samym efektem działania architektonicznego. Nasuwa się jednak pytanie, czy taki konsument, jest w ogóle adresatem owego przedsięwzięcia, biorąc pod uwagę zainteresowanie odwiedzających tą wystawą raczej nie. Mamy zatem ekspozycję idei i wszelkich konceptualizacji pomysłu architektonicznego, które poprzedzają często nie tylko samą realizację, ale i ostateczną wizualizację. Odbiorca napotyka w związku z tym na swojej drodze pewną określoną myśl: nie ma architektury bez refleksji, przesłania i przymiotników odnoszących się do sfery emocjonalnej. To bardzo optymistyczne, ale i nieprawdziwe, lecz świadomy odbiorca raczej zdaje sobie z tego sprawę. 

Zasadnicza zawartość ekspozycji to szkice, wizualizacje, makiety i fotografie oraz materiały multimedialne. Pod takim opisowym kątem być może nie prezentuje się to zbyt ciekawie i oryginalnie, ale diabeł tkwi w kompozycji. Ekspozycja jest bardzo strukturalna, podkreślająca wielowymiarowość projektowania jako procesu intelektualnego - można dostrzec tutaj dynamiczną złożoność jako próbę organizowania chaosu. Zwiedzając przejdziemy przez wiele faz tworzenia architektury od niemal samorzutnej próby kreślenia idei jeszcze przed stworzeniem jakiejkolwiek formy (zestaw konceptów Jerzego Gurawskiego), aż po finalne wizualizacje i często kompromisowe realizacje, które stają się efektem i punktem odniesienia do pierwotnych szkiców idei. Podstawowym problemem tworzenia architektonicznego ma być według zamysłu tej wystawy możliwość osadzenia pierwotnej myśli przewodniej twórcy projektu w końcowym produkcie i potencjale jego powszechnej recepcji: mnogość emocji, odniesień i doświadczeń, ale tylko jeden końcowy efekt.

Struktura wystawy ma wpływać na postrzeganie artystycznego wymiaru powstawania idei architektonicznej - to chyba udało się zrealizować, umożliwiając widzowi emocjonalne zagłębienie się w naturę tego procesu kreatywnego. Wrażenie zaprojektowania całej wystawy ucieszy z pewnością wybrednego widza udostępniając mu  mechanizmy i środki mające wartość zarówno estetyczną jak i użytkową.

Bardzo miły akcent tej wystawy bije od obecności na niej prac poznańskiego Studia Front Architects, które postanowiło obdarować zwiedzających porcją idei do samodzielnego montażu, a mianowicie koncepcją Single Hauz, czyli jak piszą autorzy koncepcji: 

swoisty mały manifest, to eksperymentalna propozycja domu/schronienia dla młodego/starego człowieka dzisiejszych czasów Świata Zachodu. Podstawowa komórka społeczna jaką nazywany jest związek małżeński dziś przestaje być jedynym modelem życia, przynajmniej na pewnym jego etapie. Single Hauz jako wolnostojąca jednostka mieszkalna przeznaczona dla 1 osoby wypełnia pewną próżnię na tym polu: brak takich propozycji dla tzw. “singli”. Sporą liczbę w tej grupie stanowią osoby młode, dobrze wykształcone, ambitne, energiczne i bardzo otwarte na świat.





Pobrać możemy arkusz papieru, z którego złożymy model tego projektu - jest to na pewno ciekawa kreacja promocyjna, ale także swoista próba rozpowszechnienia zapisu idei i zapoznania z nią przez bezpośrednie doświadczenie.

Ucieszył mnie także materiał video z wypowiedzią architektów studia Ultra Architects znanych z niebanalnych akcji ratujących poznański modernizm od pastelozy i deidealizacji - ciekawy jest cały obszar ekspozycji poświęcony ich działaniom.


Pomimo kilku uchybień realizacyjnych (nieuzasadniona kiepska jakość niektórych zdjęć, mało wygodny system oznaczania tytułów prac i ich autorów i bardzo skromny krytyczny materiał kuratorski, który mógłby ułatwić odbiór niektórych elementów ekspozycji, przez co stałaby się ona bardziej atrakcyjna nie tylko dla profesjonalnego widza) Architektura - Zapis Idei to wystawa, którą warto zobaczyć ze względu na jej unikalność ciekawie prezentującą się w zróżnicowanych wnętrzach Galerii Malarstwa i Rzeźby Muzeum Narodowego w Poznaniu. Odwiedzający ma szansę zapoznać się z warstwą twórczości architektów (silnie związanych zakresem swojej działalności z Poznaniem), która zazwyczaj pozostaje w cieniu treści przeznaczonych do masowej publikacji i dyskusji.

Na koniec jeszcze jedna uwaga, która pewnie nie będzie obca każdemu, kto miał okazje zwiedzać Muzeum Narodowe: czy panie opiekujące się wystawą muszą czaić się niczym cerbery na każdego kto próbuje zrobić zdjęcie choćby telefonem komórkowym? Zapewne to nie ich osobiste nastawienie (chociaż kto wie...), ale wytyczne kierownictwa każą im przybrać taką postawę, ale to naprawdę anachroniczne reguły - te kilka poglądowych zdjęć, które można by tam wykonać, w moim mniemaniu może tylko promować taką wystawę, a nie jej szkodzić. Ja natomiast nie musiałbym się tak konspirować ze smartfonem i narażać na nieostre fotorelacje...

Jędrzej Franek


czwartek, 29 sierpnia 2013

Future Shorts Summer Season 2013

Schyłek lata, a konkretnie koniec sezonu wakacyjnego to ostatni moment na to by wybrać szorty. Te szorty, które regularnie możemy oglądać w kinie Rialto są jednak wyjątkowo uniwersalne i nadają się na każdą pogodę. 

Edycję zimową możecie pamiętać z naszego materiału filmowego, pierwszego w historii Stacji, w którym o tym projekcie i innych inicjatywach multimedialnych opowiadała Weronika Drzewińska z Fundacji Ad Arte. Odświeżając sobie spłodzony przy tamtej okazji tekst muszę stwierdzić, że zmieniło się chyba niewiele, ale to dobrze. Wciąż zainteresowanie krótkim, starannie wyselekcjonowanym i uznanym na świecie filmem krótkometrażowym jest w Poznaniu duże. 

Po raz kolejny Future Shorts miało swoją premierę w wyjątkowym kinie na Jeżycach, starym, skrywającym się za charakterystycznym neonem z dawnych czasów lecz inwestującym w nowe technologie. 

21 sierpnia publiczność obejrzała w Rialto pakiet sześciu filmów - zwycięskich tytułów m.in Sundance Film Festival, British Independent Film Award, czy T-Mobile Nowe Horyzonty. Pierwszym z nich był potencjalnie najbardziej znany Boneshaker, z rolą nominowanej do Oscara z Bestie z połudiowych krain Quvenzhané Wallis. Film Frances Bodomo jednak niczym mnie nie zaskoczył, był dosyć irytujący i wysilony, ale pewnie ilu ludzi tyle opinii. 


Potencjalnie najlepszy film, okazał się dla mnie najgorszym tego wieczoru, gdyż pozostała piątka szortów, choć niezwykle różnorodna, zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Następowała oscylacja pomiędzy ciepłymi motywami, lirycznością i mrocznymi zakamarkami duszy człowieka. Dynamiczna utrzymana w konwencji klipu La huida, czyli opowieść o gumie do żucia, przekrzywionej sygnalizacji świetlnej i kilku innych zazębiających się motywach, dostarcza naprawdę dobrej, skondensowanej rozrywki. Świetny był też ciepły Irish Folk furniture, czyli wzruszająca opowieść o... Meblach. Precyzyjna poklatkowa animacja dodaje filmowi bajkowości i czyni naprawdę wyjątkowym, żywym. Wraz z The Hidden Smile wkraczamy w strefę mroku i świata ludzi gorszych, choć przecież takich samych jak my, afrykańskich dzieci pozornie skazanych na śmierć już w momencie urodzenia, którym los zabrał rodziców i skazał na życie i drapieżnictwo w szarej miejskiej dżungli. Film poruszający, ale także dający pewną nadzieję, pogłębiającą wiarą w potęgę i konieczność socjalizacji, redukcji smutku przez kontakt z drugim człowiekiem.  Ventura Durall, reżyser, wierzy w nasze naturalne dobro, bez względu na to jak głęboko jest ukryte.





Dwa filmy wydają mi się jednak w bardzo różny sposób najlepsze i je zostawiłem na koniec. Pierwszy to technicznie trudny w odbiorze (produkcja islandzka) The Pirate of Love, wybitnie nie aktorski, ale doposażony w klimatyczne animacje film o miłości i muzyce. Bohater, Daniel C., nagrywa amatorski album dla tajemniczej ukochanej. Nie wiemy dokładnie kiedy, nie wiemy na pewno kto i dla kogo. Słychać jedynie autorskie nagrania piosenek domniemanego kierowcy ciężarówki, ubrane w niepotwierdzone legendy. Film na swój sposób niezwykły.

Tutaj nieco o filmie w innej wersji językowej: http://www.shortoftheweek.com/2013/06/04/the-pirate-of-love-vol-1/

Świetny, być może najlepszy jest też Volume Mahalii Belo. Tytułowy dźwięk i manipulacja nim jest dla treści i samego bohatera wszystkim - miłością, iluzją, rzeczywistością i zaprzeczeniem. Doskonale zagrana i interesująco sfilmowana produkcja jest chyba najdojrzalsza z całej szóstki, choć nie porusza żadnych dziewiczych tematów kinematografii.


Future Shorts rusza teraz w Polskę, ale tradycyjnie wystartował w Poznaniu, z tego się cieszymy. Czekamy na następną edycję


Jędrzej Franek

sobota, 27 lipca 2013

Mamy rok!

O pierwszej rocznicy działalności Stacji w dwugłosie...


Drodzy czytelnicy!

Mija właśnie rok od powstania Stacji Poznań Główny. Początkowo nie sądziłam, że projekt ten zyska tak dużą popularność. Przerosło to nasze najśmielsze oczekiwania. Dziękujemy więc wszystkim, którzy pomogli nam w promocji Stacji: inicjatywie Poznań I love You za stwierdzenie, że jesteśmy godni mapy Poznania, Fundacji Junior, Concordia Design, Art Stations Foundation i Teatrowi Wielkiemu w Poznaniu za udaną współpracę, Czytelnisku za niezapomnianą majówkę. Dziękuję również osobom, które tworzą kulturę w tym mieście i walczą o jego dobro, za to, że mamy o czym pisać :) Nie zapominamy także o czytelnikach, dla których funkcjonuje Stacja - cieszymy się, że jesteście z nami już rok! Obiecujemy rozwój i kolejne konkursy. Już dziś zapraszamy Was na naszą stronę internetową. Jej start  niebawem. 

Sandra Grobelna


_______________________________________


Ja postanowiłem pokazać rok naszej działalności w obrazach, bo przy pisaniu o przeszłości można wpaść w niepotrzebną melancholię.



Zaczęliśmy od wariacji na temat naszego dworca, czyli dostosowanej do wymogów PKP wizji Pałacu Sowietów...







I dziewiczego bloga...



Szybko się jednak rozwijaliśmy, byliśmy na bieżąco z poznańską kulturą i designem i to nie umknęło uwadze ekipie Poznań I love You, która to zdecydowała się umieścić nas na liście najciekawszych projektów na mapie have a nice Tey in Poznań. Bardzo nas to zmotywowało...





W listopadzie zorganizowaliśmy też podwójne warsztaty historyczno-plastyczne we współpracy z Fundacją Junior. W Szkołach Podstawowych nr 40 i 66 przedstawialiśmy lokalne tradycje odnoszące się do Święta Niepodległości...





W ubiegłym roku zawitaliśmy też dwukrotnie na szklany ekran. Stacja zabrała głos w programie Kultura, sprawdzam, prowadzonym przez Agatę Kołacz...






We wzmocnionym składzie (Dołączyły do nas Agata, Ania i Monika) świętowaliśmy pierwszy tysiąc Fanów na Facebooku...




Pojawiły się pierwsze patronaty - zaczęło się od urodzin Radia Meteor...






Niedługo potem patronowaliśmy wspaniałej inicjatywie AK 30 - 30 DNI 30 WYSTAW...



Zaprojektowaliśmy wtedy także plakat konkursu sztuki Pokaż się w sieci organizowanego przez Art in Poznań, któremu również patronowaliśmy...






Następnie rozpoczęliśmy rozglądać się poza bloggerem, Facebookiem i Twitterem. Fajną współpracę nawiązaliśmy z ekipą tworzącą mocno lokalną aplikację fotograficzną o nazwie Starpin. Dziś już mówi się o niej głośno i używa jej coraz większa liczba osób.




Nie mogliśmy doczekać się wiosny, bo właśnie na jej pierwsze dni zaplanowaliśmy nasz Spacer po Łazarzu, który zauważyły media i przede wszystkim spodobał się jego uczestnikom...





Bardzo ucieszyliśmy się też z patronatu nad MarketArt Festiwal, który odbywał się w przestrzeniach Starego Browaru...






Niedługo później zaprezentowaliśmy się na jednym ze spotkań poznańskich blogerów BLOGtej organizowanych w Concordia Design. Zostaliśmy też partnerami tej inicjatywy i odpowiadamy za wideorelacje ze spotkań...







Pierwszym większym wyzwaniem organizacyjnym była Majówka z Książką, którą zorganizowaliśmy wspólnie z Czytelniskiem i ProArte. Dwudniowa impreza z wymianą książek na Cytadeli, głośnym czytaniem na poddaszu Collegium Maius i deszczowym spacerem po Jeżycach tropem Jeżycjady oraz konkursem z nagrodami, przyciągnęła rzeszę poznaniaków. Niektórzy usłyszeli wtedy o nas po raz pierwszy. O majówce pisały najważniejsze poznańskie media: epoznan.pl, kultura.poznan.pl, mmpoznan.pl...








Przy okazji Majówki zaprezentowaliśmy nasz pierwszy autorski projekt, w którym nie tyle mogliście uczestniczyć co wziąć go do ręki. Tak wyglądała pierwsza wersja Kubków z Gwarą - obecnie myślimy nad kolejnymi poznańskimi gadżetami...





Również w maju patronowaliśmy kolejnemu wydarzeniu, a był nim drugi Festiwal Wybieram Wschód...






W tym czasie rozszerzaliśmy również naszą obecność w mediach społecznościowych. Dziś możecie śledzić naszą dużą aktywność na Facebooku, Twitterze, Instagramie, Starpinie, Foursquarze, a od niedawna także na Google+ i Tumblerze. Jeżeli chodzi o działalność Stacji w social media to zdecydowanie dzielimy włos na czworo, a nawet siedmioro...





Kilka dni temu w Concordia Design zorganizowaliśmy urozmaicone warsztaty o fantastyce, tradycyjnie dla najmłodszych, choć obecni byli także rodzice...



Co dalej? Mamy nadzieję, że wciąż będziemy się rozwijać. Wskazują na to kolejne projekty z dużą szansą na realizację oraz wyłaniający się nowi i życzliwi partnerzy. Chcielibyśmy Wam już teraz wszystko powiedzieć i pokazać, ale nie można być niecierpliwym - wszystko w swoim czasie. Z pewnością nadchodzi Stacja Poznań Główny nowej jakości. Przypatrzcie się temu blogowi póki możecie, niebawem się przeprowadzamy by zaprezentować Wam medium godne nowoczesnego Poznania: przyjaznego oddolnym inicjatywom kulturalnym i pielęgnującego, promującego powstającą w nim sztukę i dobre wzornictwo...

Do zobaczenia:)


Jędrzej Franek