Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

środa, 29 sierpnia 2012

Festiwal Transatlantyk 2012 - Podsumowanie



Tydzień po zamknięciu Festiwalu zamieszczamy podsumowanie tegorocznej edycji najważniejszej poznańskiej imprezy kulturalnej - bo do takiego miana chyba aspiruje Transatlantyk. Perspektywa czasowa pozwala spojrzeć na zakończoną imprezę z pewnym dystansem.

Rozmach Transatlantyku z pewnością stawia go w czołówce najbardziej medialnych wydarzeń roku kulturalnego w Poznaniu, ale 'rzetelność blogerska' wymaga ode mnie wzięcia pod rozwagę całego spektrum cech tej imprezy. O ile w mediach Festiwal jawił się jak organizacyjny monolit a bacznym, gospodarskim okiem na wszystkie festiwalowe wydarzenia spoglądał Jan A. P. Kaczmarek, o tyle rzeczywistość i własne doświadczenie widza, może ten obraz poddawać w wątpliwość. Nie chcę żeby uznano mnie za heretyka, który krytykuje istnienie w Poznaniu dużego w skali kraju festiwalu filmowego (trochę na siłę nazywanego filmowo-muzycznym), gdyż był on potrzebny naszemu miastu i nadal jest. Chciałbym tylko, żeby za nieco mirażową idealizacją, wytłuszczaniem idei i przesłań, poszedł realny wysiłek organizacyjny.

Co było nie tak? Do czego się przyczepiam? Plotki i kuluarowe doniesienia pozostawię sobie na koniec. Chcę jednak podzielić się tym czego osobiście zaznałem, i co trudno poddać w wątpliwość. 

Informacja: Kuleje od samego początku istnienia Festiwalu. Zdarzało się, że warsztaty były dzielone na części odbywające się 
w różnych festiwalowych lokalizacjach i uczestnicy, a nawet prowadzący dowiadywali się o tym już w ich trakcie. W dodatku godziny, w których miałyby się odbywać te 'zajęcia zamiejscowe' pozostawały sporne... Infodesk, przy którym zasiadały atrakcyjne zazwyczaj wolontariuszki, był niewielką pomocą dla zorientowanego uczestnika Festiwalu, a co gorsza dla kogoś 'zielonego', kto nie przygotował sobie wcześniej własnego rozkładu jazdy - ktoś taki równie dobrze mógłby rzucać kostką i wybrać w ten sposób interesujący film. Co do infodesku i jego otoczenia jeszcze: po raz kolejny nie zdecydowano się na udostępnienie widzom stanowisk komputerowych z dostępem do internetu, tak by każdy mógł na szybko zapoznać się z repertuarem, odnaleźć drogę do hotelu/hostelu, czy sprawdzić gdzie coś zje pomiędzy seansami. Kuriozalna była sytuacja kiedy nie zostałem wpuszczony na seans dedykowany bezpłatnym warsztatom, na które się zarejestrowałem. Nikt z obsługi Festiwalu nie potrafił jednoznacznie określić czy mogę wejść, gdzie jest lista uczestników warsztatów i dlaczego jej nie ma. Nie było mi do śmiechu, tym bardziej, że 
w mailu zwrotnym odnośnie warsztatów ("Ghosts with shit jobs") godzina ich rozpoczęcia pokrywała się ze startem seansu. Po tym incydencie wysłałem maila do Pani Marty Romaszkan, odpowiedzialnej za sekcję warsztatową Transatlantyku - odpowiedzi nie otrzymałem. Duży minus. Mniej czytelna niż w ubiegłym roku była także gazetka z programem, ale to już naprawdę szczegół.

Wolontariusze: Przykre jest to, że pracą przy festiwalu filmowym interesują się osoby, których kino w ogóle nie zajmuje na co dzień, lub nie chcą poszerzyć swojej wiedzy, chociażby na potrzeby festiwalowego repertuaru. Przykre jest to, że osoby, które kinem się pasjonują, nie dostają szansy na zostanie wolontariuszami, lub giną gdzieś w przeciętności i nieśmiałości tych niedzielnych pomocników Pana Kaczmarka. Jeszcze bardziej przykre jest natomiast to, że po raz kolejny osoby tworzące rzeczywistą, bo ocenianą przez każdego widza markę Festiwalu nie zostały przez jego organizatorów odpowiednio przeszkolone. Trudno nie generalizować, choć przecież w życiu należy się tego wystrzegać, to przecież Transatlantyk powinien być niejako symbiotycznym żywym organizmem, w którym każdy sobie służy pomocą. Organizatorzy muszą wziąć sobie do serca to, że impreza to nie tylko oni sami i ich goście oraz wolontariusze wraz ze swoimi przywilejami. Festiwal Eco-Friendly, ale dlaczego nie User-Friendly?

Warsztaty, Goście: Warsztaty prowadzą goście Festiwalu, więc zagadnienie wspólne. W tym roku zabrakło naprawdę rozpoznawalnych twarzy. W zeszłym roku 'gwiazdą gwiazd' był rzecz jasna James Cromwell - postać charyzmatyczna, z jego poglądami można się zgadzać lub nie, ale warto było go posłuchać. W tej edycji kalendarium warsztatowe było wypełnione eventami połączonymi z projekcjami filmowymi (jak wspomniałem już, dla mnie trochę nieszczęsnymi). Najsympatyczniej wspominam (nie na każdych warsztatach rzecz jasno mogłem się pojawić), spotkanie z Fraces Fischer, drugoplanową zazwyczaj aktorką, jednak niezwykle przyjazną jako osoba i po prostu dobrą w swoim fachu rzemieślniczką. Parę spotkań odbyło się w formie przegadanych, hermetycznych wykładów, które naprawdę usatysfakcjonować mogły jedynie pasjonatów (głównie mówię tu 
o warsztatach Alvernia Studios, przepełnionych specjalistyczną terminologią) - choć nie zaliczam tego bezmyślnie na minus. Przy egalitarnym charakterze Festiwalu postawię tu znak zapytania i pozostawiam pole do dopracowania formuły.

Sekcja muzyczna: Tym razem towarem wystawowym był już jedynie konkurs Instant Composition, czyli natychmiastowej kompozycji muzyki do fragmentu filmu. Pomysł bardzo ciekawy, z dużym potencjałem, odpowiednio zlokalizowany (Teatr Wielki), ale pojawia się zgrzyt. Konkurs jest międzynarodowy. Kto więc walczy o nagrodę pieniężną i wieczną sławę? Właściwie wyłącznie Polacy. Rozumiem, że powinniśmy wspierać własnych artystów, że są oni owszem utalentowani, ale nie wierzę, że nie można by (odpowiednio promując wydarzenie) zachęcić do uczestnictwa wykonawców z innych państw. W tym roku była ich ledwie garstka. Na czwartym miejscu konkurs zakończył Noam Sivan, Amerykanin izraelskiego pochodzenia. Gdyby obsada była bardziej międzynarodowa, wzrósłby niewątpliwie prestiż konkursu.

Kino plenerowe: Już przed rozpoczęciem Transatlantyku identyfikowałem to jako nieporozumienie. Kino plenerowe w Starym Korycie Warty było inicjatywą dobrą, socjalizującą i nie budzącą kontrowersji. Natomiast kłóci się z ideą łatwo dostępnego kina plenerowego organizowanie elitarnych łóżkowych seansów, chyba głównie po to by wypełnić zobowiązanie wobec jednego 
z ważniejszych partnerów Festiwalu, czyli czołowego polskiego producenta mebli. 40 podwójnych zaproszeń na 'kino plenerowe' to zdecydowanie za mało.

Czas przyszedł na plusy! Będzie ich zdecydowanie więcej niż minusów, choć mniej będzie podpunktów. 

Repertuar: Siła naszej rodzimej imprezy. Mówiąc prosto z mostu, Transatlantyk to szansa by obejrzeć całą górę filmów zupełnie za darmo, ale drugą górę za akceptowalną cenę 10 PLN. Trudno mi porównać czy w tym roku wybór filmów był mniej lub bardziej interesujący, a skoro zaistniała tak trudność, to niezawodnie świadczy to o tym, że repertuar się nie pogorszył i jest na podobnym wysokim poziomie. Doskonałe dokumenty i urzekające na rozmaite sposoby kino skandynawskie, wartościowe prapremiery 
i niezawodna sekcja Transatlantyk ART. Praktycznie nie zdarzyło mi się, żebym wyszedł z seansu zawiedziony. Parę plusów za dobór filmów, ale muszę uszczknąć odrobinę, ze względu na pewną, kolejną organizacyjną niedoskonałość: biletów na seansy do Kina Muza nie kupimy w Multikinie. Niby rzecz logiczna, ale nie w trakcie Festiwalu. Chcąc zaopatrzyć się w odpowiedni pakiet, odwiedzić musimy obydwie festiwalowe lokalizacje, warto by było to usprawnić, to nie powinno być specjalnie skomplikowane.

Identyfikacja imprezy: Trudno odmówić przedsięwzięciu Jana A. P. Kaczmarka wizualnej i merytorycznej spójności. Logotyp, animacje - wszystko to czego głównym twórcą jest grafik Tomasz Opasiński, stało się rozpoznawalnym znakiem, kojarzonym 
z Poznaniem. Czytelny jest też przekaz promocyjny: Transatlantyk jako wydarzenie wspierające społeczną świadomość 
i aktywność w aspekcie ekonomicznym, kulturalnym (kulturowym) i politycznym. Festiwal wzmaga apetyt na lokalną działalność, na propozycje kulturalne miejskich instytucji. Glokalizacja w Polsce to wciąż orka na ugorze: kryzys jest, lub był gdzieś za ścianą, wciąż nasze kontakty z zagranicą to egzotyka wczasowa a rodzime umiejętności i praktyki promocyjne pozostawiają wiele do życzenia. Festiwal ten próbuje to zmieniać, tworząc platformę wymiany myśli, spostrzeżeń i pomysłów ludzi z różnych krajów, kultur i branży. Uważam, że Transatlantyk może być potencjalnie wartościowym nośnikiem idei, nawet twórcą i tworzywem jakiejś masowej kognitywnej inteligencji o charakterze twórczym. Rzekłem.

Każdy kto przebrnął przez ten rozbudowany wpis, może wreszcie wysnuć konkluzję czy jest na 'TAK', czy na 'NIE'. Zastanowić się może też, czy ja jestem za czy przeciw. Albo odpowiem sam. Oczywiście, że jestem na 'TAK'. Transatlantyk tworzy nową jakość i należy dać mu się rozwijać, mimo pewnych uchybień. Wciąż może być lepiej, a to co najważniejsze: baza filmowa, to co jest podstawą imprezy, jest jej niewątpliwą również siłą i kompensuje inne zachwiania.

Plotki i kontrowersje, to co obiecałem. Warto czasem zagłębić się w przestwór Internetu, popytać u źródeł, przeanalizować dane. Wynika z tych wszystkich dociekań tyle, lub tyle można, ale nie trzeba wnioskować, że ryba lubi psuć się od głowy. Ponoć Jan 
A. P. Kaczmarek z niewiadomych przyczyn zrezygnował ze współpracy z niemal całą ekipą ubiegłorocznej edycji Festiwalu, 
z podobnych niejasnych przyczyn mieli zostać odsunięci od możliwości uczestnictwa w nim wszyscy, lub większość tych, którzy byli wolontariuszami w ubiegłym roku. Dlaczego? No bo chyba nie po to by usprawnić przeprowadzenie imprezy... Smuci również fakt iż Festiwal miał tym razem mniejszy budżet, co dziwi, bo zwykle jest tak, że każda edycja udanej imprezy zyskuje fundusze. Może to Ratusz, który narzeka na braki w miejskiej kasie, przy czym organizuje bezpłodne i bezsensowne konsultacje, co do kwestii, które z góry są niedyskutowalne powinien przeprowadzić solidny nazwijmy to 'audyt sumienia'. Czy naprawdę poznaniacy potrzebują wartej 20 mln PLN groteskowej fanaberii w postaci Zamku Przemysła? Dlaczego by ułamka z tej kwoty nie przekazać na usprawnienie dobrze rokującego festiwalu filmowego?

J.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz