Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

czwartek, 28 lutego 2013

Wolny Strzelec - Opera romantycznego lasu


Pewnie sam Carl Maria Von Weber nie spodziewał się ogromu zainteresowania swoją sztuką już wśród mu współczesnych, ponoć na ulicach największych miast europejskich zwłaszcza w Berlinie, dało się słyszeć płynące arie z Wolnego Strzelca. Trudno dyskutować z kulturową wartością dzieła w optyce całego narodu niemieckiego i powszechnej, samoodradzającej się ludycznej fascynacji.

Dziś ciężar popularnej rozrywki jest zupełnie inny i zjawiska dawne wydają nam się całkowicie obce, lecz nikomu obca nie powinna pozostawać wybitna opera romantyzmu niemieckiego, która przecież już niedługo obchodzić będzie swoje dwusetne urodziny.

Język niemiecki jest niełatwy dla opery, wielu krytyków minionych epok wzdrygało się na samo brzmienie arii i recytatywów, zarzucając im jak i samej kompozycji instrumentalnej zbyt małą wiotkość i nielotność - były ponoć ciemne i usztywnione. W każdym jednak czasie głos krytyczny musi rządzić się swoimi prawami. Uznając jednak dziś, że kompozycja dzieła jest najzwyczajniej powszechnie uważana za spektakularną, zrównoważoną o ogromnej dawce dramaturgii, możemy przejść do właściwego omawiania spektaklu.


Symbolika, uniwersalne przesłanie, którego odkrywanie sprawia ogromną radość - wszystko to wyziera spod kapitalnej interpretacji wizualnej. Duże pochwały należą się osobom odpowiedzialnym za warstwę inscenizacyjną poznańskiego spektaklu (dekoracje: Waldemar Zawodziński, kostiumy: Maria Balcerek, ruch sceniczny: Sławomir Woźniak), który nie jest zbyt często wystawiany na deskach Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki. Nie można oczywiście zapomnieć o superwizyjnej roli reżyserki Marii Sartovej. Udało się stworzyć powiązane w sposób nieoczywisty światy mroku i beztroski. Świat damski zdaje się być wieczną zabawą, utarczkami słownymi, przetykanymi tylko zagadkowością i ukrytą symboliką prozaicznych przedmiotów i zdarzeń. Doskonale skonstruowane libretto łączy go ze światem męskiej wiecznej walki o przetrwanie i zwycięstwo za wszelką cenę. Wolny Strzelec to... Diabeł pod pierzyną. Nie tylko biorąc pod uwagę wersy Johanna Friedricha Kinda, ale przede wszystkim trzymającą zawsze w napięciu muzykę, atakującą dodatkowo jakby perypetie postaci.

Na scenie znów moje ulubienice - Magdalena Nowacka jako Agata i Barbara Gutaj jako Anusia. Od Wesela Figara nie straciły panie nic ze swojej formy i wciąż zachwycają. Dają się poznać od swojej najlepszej strony w krzyżowym ogniu pieśni (Und ob die Wolke sie verhülle / Einst träumte meiner sel'gen Base). 


Zadośćuczynieniem pełnym za niedosyt podczas ostatniej mojej wizyty w Operze były jednak wydarzeniea drugiego i trzeciego aktu, kiedy najwyraźniej zademonstrowano w sposób niezwykle wysmakowany część technicznego arsenału Teatru Wielkiego. Koncepcja wizualna spotkania dwóch głównych bohaterów męskich Maxa (Michał Marzec) i Kaspra (Rafał Korpik) w Wilczym Jarze (der Wolfschlucht) z diabłem Samielem przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Wideokroniki z całego świata operowego dostarczają często dość groteskowego, operetkowego bardziej obrazu tych scen, tymczasem podniosłość i intertekstualne zabiegi inscenizacyjne w tym ujęciu przesycone są niesamowitością z najwyższej półki. Samiel, tutaj grany przez świetnego Tomasza Raczkiewicza zdobył ogromne uznanie publiczności. Jestem pod wielkim wrażeniem tej charakteryzacji, przywodzącej nieco na myśl nie tylko romantyczne legendy, ale i opiewającej w pewnym sensie słynny, mechaniczny niemiecki... Ekspresjonizm. 



Niezwykłe są też sceny zbiorowe, nie tylko śpiewane, ale też te pozornie martwe... Znów dojrzymy przejmujące wpływy konceptu inscenizacji. 

Wolny Strzelec, to Opera Lasu i człowieka w lesie, który próbuje uzyskać pozorną kontrolę własnego losu, walcząc z nim, wdając się w konszachty, w końcu zdając sobie sprawę ze swojej śmiertelności i wagi miłości oraz odkupienia.

Wspaniały spektakl, który polecić mogę każdemu, zwłaszcza tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z operą i nie chcą się zmęczyć lub zrazić. Oczy i uszy będą niezmiernie zadowolone - gwarantuję.

Jędrzej Franek


wtorek, 19 lutego 2013

Opera osobowości. Artystyczne ménage à trois plus Figaro.



Ze szczytowym osiągnięciem opery buffa poznańska publiczność zdążyła się już oswoić. Grana w tej formie od 1995 roku sztuka wciąż to potężny magnes i tym razem, 10 lutego, nie zauważyłem wolnego miejsca na sali Opery, a siedziałem wystarczająco wysoko by mieć ogląd na całą widownię (trochę niestety, ale już z innego powodu...).

Wesele Figara - Komedia małżeńska i przedmałżeńska, pomyłki i intrygi domowej wspólnoty. To rozpala zmysły widzów od 1786 roku, kiedy to Wolfgang Amadeusz Mozart owiał swoją kompozycją libretto Lorenza da Ponte, napisane na podstawie powieści Pierre'a Beaumarchais. Arcydzieło gatunku wyekstrahowanego z klasycznej opery poważnej ma dla laika, lub pasjonata niezgorzkniałego, trzy ostrza: uwerturę, pasję aktorską i wokalną głównych postaci oraz inscenizację. 

Oczywiście tytuł recenzji jest zaczepny i w pewym sensie nieodpowiedni, nawet obraźliwy i zwyczajnie nieprawdziwy, bo do radykalnych przetasowań osobistych i kontrowersji w sztuce przecież nie dochodzi. Są próby, podchody, ale nie ma mowy o świadomym układzie. Dlaczego więc Ménage à trois? Kluczem jest zaspokojenie, jego upodmiotowienie i doskonałość uzupełnienia. Na początku byłem widzem dalekim od zaspokojenia, uwertura tak słynna, że nucona nieświadomie przez osoby, które z operą przenigdy nie obcowały, była odrobinę płaska, mało ekstatyczna i doniosła. Może to liczebność naszej orkiestry operowej ponosi częściowo winę (nie jej jakość), może drobne szumy spowodowane nieodpowiednim miejscem, które zająłem, a może coś zupełnie innego, na czele z moim ubytkiem słuchu (oby nie), lub nadmiernie wybujałymi nadziejami spowodowały ten niedosyt. Nieznaczny co prawda, ale zawsze.


Satysfakcja przyszła nieco później dzięki wspomnianej trójce, która doskonale się uzupełniając, stworzyła  według mnie rdzeń spektaklu. Jak zawsze olśniewająca Magdalena Nowacka w roli Hrabiny Rozyny, udowodniła, że jest niezawodną damą poznańskiej Opery, tworząc tę wspaniałą postać. Niecałkowitym jeszcze jej dopełnieniem jest mój ulubiony baryton Teatru Wielkiego czyli Jerzy Mechliński (niezapomniany m.in. w rolach Scarpii w Tosce i Nabucco), zawsze władczy i hipnotyzujący, zaskakuje mnie w każdej niemal roli - tutaj wcielił się w rolę poczciwego satyra, Hrabiego Almavivy. Tę domową wspólnotę sztuki dopełnia młodsze nieco pokolenie. Niesamowicie wiarygodna i porywająco zinterpretowana  Zuzanna w wykonaniu Barbary Gutaj zapada w pamięć. Niebanalna uroda i talent wokalny poznańskiej solistki zachwycił już niejednego. Zaczynała swoją artystyczną ścieżkę od... Klasy skrzypiec, w Szkole Muzycznej im. Henryka Wieniawskiego. Aktualnie śpiewa partie w bardzo szerokim repertuarze od Beethovena i Bizeta do Webera i Verdiego. Bardzo interesującym punktem w życiorysie artystki jest jej występ w pierwszoplanowej roli Marie Marianne (również u boku Magdaleny Nowackiej) w Ça irze, wieloletnim projekcie Rogera Watersa (ex Pink Floyd), które choć z wieloma problemami w trakcie powstawania, swoją prapremierę miał w Teatrze Wielkim w Poznaniu w 2006 roku. 



Gdzie się podziewa więc Figaro? Dla mnie jest on właśnie plusem, nieco z boku, dodatkowo, mimo, że to postać tytułowa - nie rzucił mnie na kolana (Eryk Rymanowski). Rola oczywiście udana, publika naturalnie wyczekiwała arii Non più andrai, farfallone amoroso, ale zwyczajnie dużo większe wrażenie zrobiły na mnie trzy powyższe interpretacje.

Wesele Figara jest operą dość zagmatwaną jak na standardy operowe, ze względu na zwroty akcji, kombinacje i w tym wypadku dynamika dzieła nie zyskiwała pełnego poparcia warstwy inscenizacyjnej. Dekoracje były klasyczne, raczej skromne, podobnie jak oświetlenie. Nie oczekiwałem naturalnie romantycznego przepychu, jednakże czasem umowność idzie zbyt daleko, pozbawiając akcję wiarygodności.  Umowność, skromność i minimalizm może być częściowo zaletą - taki wybieg zastosowano, z może dyskusyjnym, ale jednak powodzeniem, w przypadku poznańskiego, rzadko wystawianego Demetrio J. S. Mayra. Tutaj jednak czegoś mi naprawdę brakowało, trzeba było się nieco natrudzić, żeby wyobrazić sobie, że postaci na otwartej przestrzeni w obrębie dwóch metrów naprawdę się nie dostrzegają, nie słyszą. W tym aspekcie zabrakło nieco staranności, choć ktoś inny może powiedzieć, że właśnie taka interpretacja czasoprzestrzeni mu odpowiada. Ktoś jeszcze inny będzie pod wrażeniem, odważnej i pomysłowej modyfikacji tradycyjnej inscenizacji, jak to ma miejsce w spektaklu z Opery Krakowskiej. Wolny wybór.

Dysponując właśnie wolnym wyborem, z miłą chęcią obejrzałem Wesele Figara w naszej Operze. Klasyki, humoru i doskonałych interpretacji ról, na które zwróciłem uwagę, nigdy za wiele.


Jędrzej Franek



sobota, 16 lutego 2013

Kultura w kieszeni - trzy aplikacje mobilne, na które kulturalny poznaniak powinien zwrócić uwagę


Pisałem już o aplikacjach mobilnych, czas leci nieubłaganie, choć wydaje mi się jakby to było wczoraj. Pora na małą aktualizację, choć tym razem nie poruszam tematu aplikacji stricte poznańskich, ale takich które wyróżniają się w sensie globalnym. Udowodnię to jak trudno wciąż o optymalne oprogramowanie na sprzęt, który nosimy zawsze przy sobie - jeżeli interesują nas kultura, zabytki, turystyczne atrakcje. Rzetelny rozwój poparty wytężoną pracą deweloperów nastąpił w świecie filmu (a właściwie Filmwebu) i tam notujemy najpoważniejszy rodzimy mobilny sukces mieszczący się w tematyce Bloga.

Znów skupiamy się na dwóch najważniejszych systemach operacyjnych: Android i iOS. Windows Phone'a trzeba sobie odpuścić, jeżeli poszukujemy jakichkolwiek aplikacji wartych uwagi w naszej dziedzinie.

Aplikacja Filmwebu, która zadebiutowała na iPhone'ach i jego braciach większych już jakiś czas temu, a zupełnie niedawno zawitała na najpopularniejszą platformę, czyli Androida,  można okrzyknąć jedną z najlepszych polskich aplikacji sezonu 2012/13. Polacy mogą być z niej dumni i tak samo jak Filmweb jest uważany za jednego z najlepszych agregatorów treści i gustów filmowych w tradycyjnej sieci, tak w świecie mobilnych aplikacji dedykowany portalowi program miażdży konkurencję. Nawet słynny IMDb może nam zazdrościć tego projektu. Kieszonkowy Filmweb jest  niesamowicie dopracowany, funkcjonalnie nie brakuje mu niczego względem webowej wersji, a w pewnym sensie jest od niej nawet wygodniejszy! Praktycznie wszystkie funkcje 'dużego' Filmwebu mamy pod kciukiem, bardzo dobrze pomyślane jest chociażby przeciągane z lewej krawędzi kompletne menu, dostępne z każdego miejsca serwisu. 


Błyskawicznie przejrzymy i ewentualnie ocenimy polecane nam filmy oraz kalendarz planowanych premier czy aktualny repertuar kin (poznańskie multipleksy i kina studyjne? Obecne.), które możemy ułożyć w listę ulubionych. Podobnie jest oczywiście z serialami i innymi programami TV - tutaj dodatkowo nasze stacje zorganizowane są w swego rodzaju oś czasu, wiemy kiedy i na jakiej stacji będzie program, który może nas zainteresować. Dla kogoś kto przesiaduje przed telewizorem dłużej niż ja, to naprawdę wygodne rozwiązanie. Wygodę obsługi tej aplikacji trzeba poczuć. Przekonać się na własne oczy, że nie razi siermiężnymi rozpikselowanymi grafikami jak niektóre podobne twory, działając przy tym naprawdę gładko i szybko. Polecam poznańskim kinomaniakom.



Zmieniamy nieco kategorię i przechodzimy na wyższy poziom ogólności. Sporą popularność zdobył sobie portal Polska Niezwykła, co skłoniło twórców do wypuszczenia aplikacji mobilnej (w wrześniu na iOS, a w grudniu na Androida). By przedstawić w skrócie zamysł działania serwisu, należy napisać, że skupia się on na stworzeniu kompletnej mapy interesujących miejsc w całej Polsce. Pomysł dość szalony, jeżeli podejść do sprawy poważnie, staje się bardziej realny gdy zaprzęgniemy do pracy poszczególnych użytkowników, którzy będą uzupełniali bazę interesujących lokalizacji we własnych miejscowościach. Patrząc na zaskakująco dużą bazę miejsc, przy czym każde (przynajmniej w Poznaniu) jest wyczerpująco obfotografowane, zdaje się, że pomysł wypalił. O ile sam serwis raczej średnio mi się podoba i nie oferuje nic spektakularnego (a proponowane do ściągnięcia miniprzewodniki na siedem pozycji, są wręcz żałosne), to zamknięcie tej idei w aplikację przeznaczoną na sprzęt kieszonkowy jest najlepszym co mogło spotkać ten projekt. 


Obiekty są znajdywane na podstawie naszego ustalonego przez GPS położenia, lub manualnie wpisując interesującą nas lokalizację. Następnie wyświetla się lista z wieloma (w Poznaniu) miejscami, które warto zobaczyć według twórców lub innych użytkowników, których propozycje zostały dodane do bazy. Najpierw wyświetlane są miejsca, do których mamy najbliżej, niestety jest to tylko pozornie dobre rozwiązanie - propozycje nie są układane według racjonalnego szlaku, a jedynie na podstawie koncentrycznej siatki odległości, której centralnym punktem jesteśmy my sami. 


Oczywiście (i na całe szczęście) dysponujemy wbudowaną mapą, na której możemy śledzić podawane lokalizacje, ale nie zmienia to faktu, iż aplikacja nie umożliwia nam prostego i logicznego mechanizmu planowania zwiedzania (Nie ważne czy kilometr w tę czy w tamtą, ważne, że kilometr - z tego założenia wyszli twórcy). Prawdę mówiąc, chyba żadna funkcjonująca w Polsce aplikacja tego nie umożliwia, opisuję więc tu niestety tylko wzór, do którego powinni dążyć deweloperzy. Polska Niezwykła, powinna wziąć sobie te rady do serca, bo jest na dobrej drodze do stworzenia kompletnego oprogramowania mobilnego dla miłośników zwiedzania, i to nie tylko niedzielnych turystów, gdyż sam dzięki bazie miejsc PN, znalazłem parę naprawdę ciekawych lokalizacji w naszym mieście. Brakuje jednak czegoś jeszcze...

Nie brak tego kolejnej aplikacji a mowa tu o dobrze skrojonym designie interfejsu. Zabytki w Polsce to bardzo świeża aplikacja dostępna na Androida od końca ubiegłego roku, jej patronem jest Narodowy Instytut Dziedzictwa. Nie przesadzając powiem, że to jedna z najładniejszych aplikacji w tej kategorii, ze wszystkich, które dostępne są w Google Play. To bardzo duży komplement. 


Zalety nie kończą się na walorach wizualnych, gdyż interefejs jest dobrze rozplanowany, wszechobecne jest tu swypowanie ekranów i ich zawartości, twórcy chcieli chyba zminimalizować ilość przycisków i dobrze, choć tutaj też dopatrzyłem się mimo wszystko małych uchybień. Brakuje nieco filmwebowej instynktowności, być może przydałaby się po prostu panel menu wyciągany z lewej strony w każdym miejscu aplikacji - tak najłatwiej rozwiązuje się problemy z automatyzmem obsługi. Nieporozumieniem są też zaimplementowane mapy, na których otagowane są omawiane lokalizacje - w dzisiejszych czasach, najlepszym i uczciwie mówiąc, najłatwiejszym rozwiązaniem jest pełna integracja z Mapami Google'a, a nie jakieś eksperymenty.


Najsmutniejsze jednak zostawiłem na koniec, bo póki co chyba wydaje się, że Zabytki w Polsce są konkurencyjne względem poprzedniej aplikacji - nic bardziej mylnego. Baza miejsc, które proponuje nam program, budzi litość, ale jednocześnie wywołuje złość - jak można było zmarnować tak piękną aplikację. Krótko mówiąc: Poznań według ZwP zaczyna się i kończy na Starym Rynku, zahaczając jeszcze nieśmiało o Ostrów Tumski i Plac Wolności. Wszystkie informacje są podane bardzo ogólnikowo. W tym momencie jest to fakt całkowicie dyskwalifikujący.

Zrobić dobrą aplikację mobilną nie jest łatwo. Boleśnie przekonują się o tym niestety wciąż często polscy twórcy. Stosunkowo rzadko mamy do czynienia z produktem przemyślanym od stóp do głów, ładnym, stabilnym i funkcjonalnym. Aplikacja przydatna dla kulturalnego ja siedzącego w każdym z nas to już nie lada gratka, na szczęście zdarzają się takie perełki jak smartfonowy Filmweb, już teraz doceniony przez użytkowników (w Google Play w pierwszej trójce najpopularniejszych i najlepiej ocenianych nowych aplikacji). Jeżeli jednak nie chcemy się zawężać do świata kina, wybór jest bardzo utrudniony. Z naszej poznańskiej perspektywy, najlepszym globalnym przewodnikiem poznańskim mogłaby stać się mobilna Polska Niezwykła - gdyby scalić jej bogatą bazę danych (sukcesywnie ją dopieszczając) z interfejsem i przystępnością graficzną tej ostatniej (Zabytki w Polsce), to mielibyśmy chyba ideał. No prawie...

Jędrzej Franek


wtorek, 5 lutego 2013

Rzeczownik Miejski #1

Mieliśmy zacząć nasz nowy cykl od najświeższej porcji gadżetów miejskich z Salonu Posnania i tak też się stanie - dziś porozmawiamy o filcu.

Zanim jednak przejdę do przybliżenia Wam nowych gadżetów i ich subiektywnie obiektywnej oceny, wyjaśnienia wymaga z pewnością nowa formuła w ramach Stacji Poznań Główny. Rzeczownik Miejski to projekt, który mamy nadzieję w długofalowym cyklu artykułów (im więcej będziemy mogli Wam pokazać tym lepiej to będzie świadczyło o naszym łowczym instynkcie i kreatywności poznańskich wytwórców, projektantów). Żeby móc nazwać Poznań polską stolicą designu, trzeba owo stanowisko uargumentować. Nie wystarczą tutaj moim zdaniem pojedyncze eventy, coroczne targi Arena Design i działalność inicjatyw Piotra Voelkela, czyli Concordia Design i School of Form. Targi to wciąż impreza hermetyczna nie przenikająca ze swoim przesłaniem do zbiorowej świadomości poznaniaków. Concordia i SoF, to przy całym swoim egalitarnym charakterze, wciąż instytucje nastawione na integrację środowiskową, skupienie w najbliższym otoczeniu określonej grupy ludzi świadomych swoich potrzeb i ambicji produktowo-koncepcyjnych - mówiąc oględnie, profesjonalistów w kategorii designu, lub osób, które do tego miana aspirują. Można to nazwać działaniem endoenergetycznym w całym procesie rozwoju myślenia nakierowanego na osiąganie wysokiej jakości w wizualnej sferze naszego życia. Sprzedaż, propagowanie ogólnośrodowiskowe, koordynacja przenikania designu do przestrzeni miejskiej nie leżą bezpośrednio w sferze odpowiedzialności (zainteresowania owszem) tychże instytucji. W tym momencie musimy spojrzeć na problem szerzej.

Nie ma masowego oddziaływania designu bez odpowiedniej dystrybucji. Odpowiednio rozwiniętej w sensie ilościowym i jakościowym. Ośrodki kształcenia, opinii i koncentracji branży i pasjonatów nie zdziałają zbyt wiele dobrego dla naszego miasta (mimo dobrych chęci) bez szerokiego ludzkiego zrozumienia wagi designu dla promocji i rozwoju Poznania w kierunku technologiczno-społecznie zaangażowanej tkanki miejskiej. Postęp w tej dziedzinie zawsze będzie warunkowany oddolną inicjatywą (może być oczywiście pobudzana z zewnątrz przez środowiska profesjonalne). Dlatego najważniejsze być może fragmenty naszego Rzeczownika zostawiamy na później, licząc na dalszy rozwój tej płaszczyzny, płaszczyzny prywatnej. Zaczniemy od działalności instytucji, które napędzane mniej lub bardziej kreatywną, mniej lub bardziej usankcjonowaną normatywnie tendencją zdecydowały się wprowadzać dobry design (lub gorszy, ale czyniąc przynajmniej próby), do sfery sprzedaży, publicznej interakcji czy też identyfikacji wizualnej. Kiedy już uporamy się z gadżetami oferowanymi przez oficjalne instytucje promocji miasta, przeniesiemy się do kin, muzeów, teatrów i galerii sztuki, by przekonać się czy tam znajdziemy coś ciekawego, użytecznego i pięknego - coś za co można zapłacić i wziąć do domu (chyba, że będzie to specyficzna usługa a jak mawia akademicki klasyk - usług na stopę sobie nie upuścisz).

Centrum Informacji Miejskiej - Salon Posnania.


Według mnie bardzo przyjemne miejsce. Klasyczny model - informacja i pamiątki w samym centrum miasta, każdy tam na pewno zawita. Kiedyś było tu już coś naprawdę wartego uwagi i ŚWIAT to dostrzegł, mówię tutaj o przedmiotach projektowanych przez Zupagrafika, w tym modernistyczne, starzone miniatury budynków projektu Hiszpana Davida Navarro. Niezmiennie znajdziemy tam unikalne pozycje książkowe, te tańsze jaki i te nieco droższe - przedstawiające Poznań nierzadko w bardzo niszowym ujęciu. Także wystrój salonu robi pozytywne wrażenie - meble są rozwinięciem motywu z logotypu. Najważniejsze w pierwszym wydaniu Rzeczownika Miejskiego jest jednak spojrzenie w kierunku najnowszej serii gadżetów zaprojektowanych przez młode polskie marki: Felt Label i Pan Pepe dla PaToTej, by w finalnym ogniwie tego łańcucha powiązań trafić do Salonu Posnania.

Cieszy to, że istnieją takie formacje jak PaToTej, które umożliwiają zaistnienie młodym i utalentowanym designerom i to właściwie bez względu na obszar działalności twórczej. Do It Yourself ale z wykorzystaniem korzyści skali i efektywnej promocji.

Nowa linia pamiątek bazuje na popularnym od pewnego czasu trendzie powrotu do naturalnych materiałów. Kto śledzi tematyczne kanały na Tumblerze, Pintereście czy Fancy, wie że filcowe torby na laptopy i etui na telefony to żadna nowość i poznańskie wariacje ich z pewnością nie zaskoczą - są poprawne i dyskretne, przebijają tylko nieco ciemniejsze motywy z koziołkami.


Przyjemnie prezentują się podkładki/broszki/breloki/opaski. Wszystkie te przedmioty zawierają powtarzalne motywy koziołka, gwiazdki know-how lub poczciwego TEJa. Nie jestem entuzjastą obowiązującej miejskiej identyfikacji wizualnej know-how, choć dobrze zmierzać w kierunku takiego charakteru miasta (ale bez ograniczenia się do roli centrum technologicznego, lub co gorsza jednego wielkiego centrum usług wspólnych), to główny motyw gwiazdki był dla mnie co najmniej wysilony i wysokokontekstowy, dlatego też ten symbol mogę co najwyżej uznać za akceptowalny przez innych (przeze mnie uznawany jedynie w roli lampek na oficjalnej poznańskiej choince - tam pasują). Szczególnie rażą mnie gwiazdki błękitne, natomiast już szare jakby zyskują, przestają być oczywiste - ryzykowna to jednak forma do zastosowania jako podkładka pod kubek. Będzie na pewno bardziej miękko, ale czy stabilnie i schludnie na stole, to już rzecz dyskusyjna. Problem trwałości estetycznej powraca w przypadku innych kształtów filcowych podkładek (komiksowy dymek TEJ, to przyjazny i nienachalny pomysł o formie współgrającej z przekazem). Filc pod kubkiem jest bardzo zagrożony zachlapaniem np. kawą. Co potem? Pierzemy? Ręcznie czy automatycznie? Podobnie niepokoić może całkowicie gołe podejście do breloczków, czystość formy nie może usprawiedliwić tego, że pięciomilimetrowy kawałek filcu może nam się po prostu zerwać pod ciężarem pęku kluczy - przydałaby się dopasowana kolorystycznie metalowa lub plastikowa tulejka. Różne rzeczy mogą się dziać z filcem potraktowanym środkami czyszczącymi, wodą i procesem schnięcia, dlatego też dopóki nie zobaczę idealnie zachowanej po praniu podkładki wyprodukowanej przez PaToTej, uznam, że podstawowa wartość współczesnego dobrego designu czyli jego walory użytkowe w przypadku tych projektów nie zostały zachowane - pozostaje jednak całkiem udane wzornictwo.







Mały zgrzyt jeszcze - jako stara poznańska maruda pozwolę sobie zauważyć pewną miejską niekonsekwencję. Nie odnoszę się tu bezpośrednio i konkretnie z krytyką do wzoru gadżetów z Salonu Posnania, ale do ogółu miejskiego wzornictwa z kategorii... Koziołkowej. Jak powinien wyglądać modelowy  poznański koziołek? Tak jak na Ratuszu, czy jak pomnikowa parka z Placu Kolegiackiego. W każdym razie może mylę się strasznie, ale wydaje mi się, że poznańskie koziołki to nie koziorożce ani muflony, czy też krzyżówki tych dwóch stworzeń - ich różki powinny być raczej zgrabnie delikatne i jeżeli nie proste to intensywnie falowane niczym klasyczny wzór ratuszowy. Pozostawię to w kategorii sporu i otwartego pytania, ale ja jednak widzę w filcowym koziołku z Posnanii raczej dorodnego koziorożca...






Żeby nie pozostawić złego wrażenia i nie robić wesołym, całkiem rzetelnie zaprojektowanym gadżetom miejskim antyreklamy wspomnę o pamiątce, która podoba mi się najbardziej (choć najmniej patrząc na cenę). Mówię oczywiście o teatrzyku. Jakże by inaczej wykonanym z filcu. Pomysł na zamykaną scenę, nawiązującą do ratuszowej wieży z odpowiednim pakietem pacynek, dzięki której dzieciaki mogą odgrywać swoją legendę o koziołkach jest doskonały. W przypadku zabawek filc sprawdza się znakomicie a bezwzględne odejście od naturalnych materiałów akurat jeżeli chodzi o Rzeczy dedykowane dzieciom uważam za poważny gwałt na wrażliwości młodego organizmu. Filcowy teatrzyk z pewnością łagodzi obyczaje i pobudza kreatywność nie gorzej od klocków LEGO (choć akurat te kawałki tworzywa sztucznego akceptuję, żeby nie powiedzieć kocham).


Coś się ruszyło w dobrą stronę. Mam nadzieję, że era siermięgi długopisowo-plastikowej w dziedzinie miejskich pamiątek się kończy a zaczyna dobry czas dla poznańskich designerów.


Jędrzej Franek


cennik:

Broszka Gwiazdka /18,60

Broszka Koziołek /18,60

Broszka "tej" /18,60

Brelok Gwiazdka /24,80

Brelok Koziołki /22,80

Pierścionek pleksi lustro /24,80 zł

Pierścionek turkusowy /24,80

Opaska do włosów Koziołki /20,70

Etui na telefon /22,80

Podkładka "Gwiazdka" (komplet) /35,90

Podkładka kwadratowa (komplet) /35,90

Podkładka okrągła (komplet) /35,90

Etui na laptop /101,50

Teatrzyk pacynkowy /112,50



zdjęcia pamiątek w artykule: www.facebook/cim.poznan