Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

niedziela, 17 marca 2013

Cyrulik sewilski - dobrze wymodelowana koafiura


Odwołując się do anachronicznej terminologii fryzjerskiej i porównując Cyrulika w Teatrze Wielkim do obiektu zawodowych zainteresowań głównego bohatera, trzeba przyznać, że ten dżentelmen wybornie prezentuje się w towarzystwie razem ze swoją czupryną.

Trochę bardziej serio, dla mnie ta właśnie opera jest szczytowym osiągnięciem opery buffa, a nie jak twierdzi większość - Wesele Figara, powstałe wcześniej, choć przecież przedstawia losy późniejsze. Może to po prostu włoska dusza Gioacchino Rossiniego jest tym co przemawia do mnie podświadomie bardziej niż perfekcyjny Mozart, a wrażenie to i szczere uczucia zostały pogłębione przez specyficzną konwencję Cyrulika w poznańskiej operze.

Wystawiane w obecnej formie przedstawienie w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego znane jest publiczności od 1997 roku. Dzieło Rossiniego natomiast obecne jest na deskach światowych oper już od 1816 roku, może nadchodzący jubileusz 200-lecia Cyrulika będzie dobrą okazją do odświeżenia repertuaru, choć moim zdaniem, nie jest to wcale konieczne. Inscenizacja Teatru Wielkiego jest strzałem w dziesiątkę.


Wyobraźmy sobie bowiem, że tym razem zasiadamy jak zawsze na szkarłatnej widowni, ale siedzimy bliżej niż zwykle, dużo bliżej. Siedzimy wewnątrz opery, obserwując całą krzątaninę - zaplecze staje się właściwym miejscem akcji, a nieprzypadkowe potknięcia bohaterów, ekipy towarzyszącej, potęgują komiczną wymowę. Zasiadamy więc wewnątrz, tuż za kurtyną, podglądając suflera i charakteryzatornię -spektakl rozpoczyna się nie bez kłopotów, ale nabiera odpowiedniego tempa zaraz po tym jak wybrzmiewają pierwsze takty muzyki, nieskomplikowanej, to prawda ale zasłużenie uwielbianej. Za niezwykle udaną, bardzo tradycyjną (tradycja analogowości), ale urozmaiconą scenografię odpowiedzialny jest Ryszard Kaja (także autor plakatu). Jeżeli mój opis jest nadal zbyt enigmatyczny, mam nadzieję, że wątpliwości rozwieją fotografie niezastąpionej Katarzyny Zalewskiej.

Libretto Cesare Sterbiniego (oczywiście opartego na sztuce Pierre'a Beaumarchais) prowadzi nas przez znajomą górską kolejkę intryg, podszeptów i miłostek by znaleźć w końcu szczęśliwy finał. Figaro, tutaj młodszy i niezwykle skoczny, miłością zajmuje się jedynie korespondencyjnie, pośrednicząc w miłosnej grze pomiędzy zaprzyjaźnionym hrabią Almavivą i Rozyną będącą pod czujnym okiem swojego protektora, doktora Bartolo. Taki trójkąt, w który swoje trzy grosze wtrąca niezawodny Figaro musi prowadzić do szeregu pogodnych przepychanek.



W główną rolę golibrody i swata wcielił się baryton Robert Szpręgiel, który udźwignął ogromny ciężar roli, w tym skądinąd lekkim przecież przedstawieniu... Bardzo dobrze na moje ucho spisał się w legendarnej arii Largo al factotum i stworzyli naprawdę udany duet z Victorem Camposem Lealem, czyli Almavivą. Męski lider opery jest jednak dla mnie tylko jeden i wskazuję właśnie na świetną kreację Szpręgiela, choć bardzo plastyczny był także Bartolo grany przez znanego chociażby ze Skrzypka na Dachu Andrzeja Ogórkiewicza, czy dysponujący niezwykłą barwą głosu bas Rafał Korpik (Basilio), który również do sukcesów może zaliczyć swoje wykonanie arii La calunnia.


Zacząłem wyliczenie obsady nieco niestosownie, bo od mężczyzn a przecież na scenie Teatru Wielkiego zaprezentowały się też wybornie dwie panie. Imponująco wyśpiewała arię Una voce poco fa Bernadetta Grabias (Rozyna), choć być może grana przez nią postać dla mnie jest nieco irytująca i pod względem aktorskim, kobiecość w Cyruliku Sewilskim osiąga szczyty w roli pobocznej - wyjątkowo radosną i wzbudzającą uznanie kreacją jest Berta w wykonaniu Magdaleny Wilczyńskiej.

Warto również wspomnieć o mocnym ogólnym wydźwięku i dopracowaniu scen zbiorowych - te z udziałem nieco groteskowego policyjnego oddziału oraz wodewilowe niemal szaleństwo z końca pierwszego aktu, są kolejnym świadectwem choreograficznego kunsztu komicznego.


Miłośnicy klasyki polskiego kina, zwłaszcza Nocy i Dni Antczaka z niezapomnianymi rolami Jerzego Bińczyckiego i Jadwigi Barańskiej, zakochają się od pierwszego wejrzenia w muzyce jaką serwuje nam Rossini w Cyruliku sewilskim - rozpoznają oni znane z operowego wieczoru zapoznawczego motywy z filmowej interpretacji powieści Marii Dąbrowskiej. Opera naiwna jak większość, do tego rodzaju narracji trzeba przywyknąć, żeby w ogóle czerpać przyjemność ze spektakli, muzycznie natomiast piękna w swojej prostocie i ponadczasowa. Gwarantuję ujęcie serca już od uwertury.

Odchodząc już od samego spektaklu konieczne jest jednak zwrócenie uwagi na kilka spraw. Prozaicznych, bo technicznych. Odrobinę szwankowały na Cyruliku napisy i przez dwie chwile niestety nic się ponad sceną nie wyświetlało. Może to mało istotne - trudno bowiem na widowni spotkać kogoś, kto nie zna libretta i przez taki incydent nie odbierze w prawidłowy sposób sztuki, albo przychodzi do opery by uczyć się języka włoskiego, ale... To pierwszy zgrzyt. Jestem także entuzjastą wydawanych przez Teatr Wielki programów operowych, są świetne i bardzo elegancko wydane, niezastąpione kiedy chcemy powrócić raz jeszcze do spektaklu, przeczytać wywiady z twórcami, czy też opracowania krytyków lub zagłębić się w motywy danej sztuki. Programów do Cyrulika sewilskiego 10 marca niestety zabrakło, bardzo szkoda.

Zwracam uwagę na być może nieistotne dla niektórych szczegóły, ale opera od zawsze jest dla mnie emanacją całkowitej perfekcji okupionej wielkim wysiłkiem twórczej ekspresji, wskaźnikiem najwyższego ludzkiego kunsztu artystycznego. Drobne techniczne aspekty nie powinny zakłócać tej magii.


Jędrzej Franek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz