Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

wtorek, 30 października 2012

Przyjemność zgoła nieoczekiwana, czyli Bad Salvatore (wpis gościnny)


Poniedziałkowy wieczór. Mało irlandzka knajpa irlandzka (tagliatelle i śledzie w karcie). Studenckie piwo, niewątpliwy atut. A za plecami rozkłada się zespół. Prawdopodobnie kolejna studencka kapela, zagra parę piosenek, bardzo prawdopodobne, że same covery, czego nie lubię. Zespół nazywa się Bad Salvatore, ale tego dowiem się na samym końcu.

Zaczynają i od razu człowiek odwraca się w ich stronę, zamiast stoicko pokazywać plecy. Niby lekkie kompozycje, niby żadnej ekstrawagancji stylistycznej, tylko rock. Ale za to jaki! Moja pedantyczna dusza cieszy się, bo sprawiają mi zawód - żadnego fałszu. Wycyzelowane dźwięki. Ekspresja, naturalny luz pomieszany z transem. Drugi gitarzysta ze spuszczonym wzrokiem jak przedstawiciel nurtu shoegaze, skupiony na dźwiękach. Brzmi to wszystko jak klasyczny rock, skradający się momentami ku punkowej prostocie, a przez swoje doszlifowanie sprawiający wrażenie nieco zimnego.


Zaskakuje mnie przede wszystkim poziom i dobre nagłośnienie sekcji rytmicznej, basista i perkusista dają z siebie wiele (nie powiem wszystko, bo pewnie niejedno mają w zanadrzu). Gitarzyści nie ustępują w kunszcie, wystawieni na front zbierają większość uwagi. Uzupełnia te wszystkie wspaniałe dźwięki głos wokalisty, odpowiednio drapieżny, lecz bez przesady (skrzywdzony przez za słabe nagłośnienie). Teksty, proste, ale nie infantylne, nie wbijają się w pamięć, ale idealnie komponują się z muzyką.
           
I oto docieramy do końca. Po paru kompozycjach własnych, paru coverach i awangardowym finale w postaci interpretacji "Explosion" na rockowe instrumentarium, wreszcie po trzykrotnym bisowaniu zostaje ogłoszona przerwa. A ja ze smutkiem muszę pogratulować chłopakom i udać się do domu. Nie był to wieczór stracony, o nie.


Jan Byczkowski






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz