Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

środa, 31 października 2012

Cyganeria - Opera hipsterów



Giacomo Puccini z pewnością zdziwiłby się kogo dzisiaj określa się mianem bohemy - w dość szerokim znaczeniu tego słowa, rzecz jasna. Lecz spójrzmy, rzeczywiście wszystko się zgadza: młodzi, dystansujący się od intelektualnego tłumu, bądź też mainstreamu, wyraziście eksponujący swoją oryginalność. Z tymi określeniami swoich osób Rodolfo, Marcello i reszta towarzystwa pewnie by się zgodzili.

Tylko nie specjalnie pasowałaby do nich metka vintage. Owszem większość bohaterów słynnej opery tak wygląda, i tak żyje, ale nie wynika to w wielkim stopniu z ich świadomego wyboru. Trudno bowiem doszukiwać się artyzmu podstawowej egzystencji kiedy w grzbiet chłodno a i do garnka nie ma co włożyć. Czym innym jest radość duszy, tej energii XIX-wiecznej bohemie nie odmówi nikt.


28.10.2012 r.


Chciałem pokazać Cyganerię jako bajkę dla dorosłych, starałem się pokazać postaci jako młodych dojrzałych ludzi pomiędzy 18 a 25 rokiem życia, kiedy nadal wierzy się we wspaniałą utopię życia. Cokolwiek się zrobi, będzie to fantastyczne, nie ma żadnych problemów nikt nie umrze.


Ran Arthur Braun, reżyser w rozmowie z Malwiną Poznaniak (program do spektaklu)


Jak mówi czasem obecna amerykańska młodzież - YOLO (You Only Live Once). Choć z pewnością rasowi hipsterzy kpią z tej strywializowanej formuły, która wykorzystywana jest głównie w zinfantylizowanych środowiskach i jest obiektem internetowych drwin. Sama podstawa tej konstrukcji myślowej jednak doskonale oddaje losy bohaterów (także w zamyśle reżysera), z którymi ja spotkałem się po raz pierwszy parę dni temu w poznańskim Teatrze Wielkim.

Nie czuję się operowym krytykiem, zbyt mało jeszcze w swoim życiu widziałem i przeczytałem i byłoby znaczącym pokazem hipokryzji oddawać się tu pseudonaukowym wywodom. Mogę jednak odnieść się do całokształtu moich doznań widza z Teatru Wielkiego i wypowiedzieć się jako amatorski wielbiciel twórczości Pucciniego.

Dwa lata dość intensywnej przygody z operą i wciąż pozostaję pod wpływem efektu pierwszeństwa - największe wrażenie zrobiła na mnie pierwszy spektakl, który miałem przyjemność oglądać w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki. Tosca, bo o niej mówię, to dla mnie pokaz absolutnego kunsztu kompozytora, kunsztu, któremu nie każdy śpiewak może sprostać. Dlaczego wspominam o kolejnej po Cyganerii operze Pucciniego? Otóż dlatego, że jest ona moim osobistym prawidłem, i jego klasyczny charakter jako kompletnego spektaklu w naszym Teatrze Wielkim jest dla mnie wyznacznikiem tworzywa artystycznego tej gałęzi sztuki. Tylko podczas Toski przechodziły mi ciarki po plecach i przechodzą za każdym razem, kiedy słucham sztandarowych arii dzieła (że wspomnę chociażby E lucevan le stelle - w wykonaniu zarówno Luciano Pavarottiego, Placido Domingo jak i... Genialnego polskiego solisty Tomasza Kuka).

Perfekcja Toski nie wynika jedynie z  muzycznej kompozycji Pucciniego, ale też ogromnej i wiekopomnej pracy dwóch słynnych librecistów - Luigi Illica i Giuseppe Giacosa są autorami muzycznych scenariuszy obu dzieł. Pierwszy z nich, lekkoduszny i liryczny Illica, drugi, obdarzony umysłem dramaturga Giacosa kalibrował wspólną pracę, razem tworzyli niezapomniany w dziejach opery literacki duet.

Tę niesłychaną konsekwencję i symbiozę dźwięków daje się odczuć oglądając Cyganerię. Dla mnie jednak, bardziej laika niż wykształconego specjalisty, w dużej mierze warstwa muzyczna tego dzieła składa się z dźwięków tła. Wyłączając oczywiście charakterystyczne momenty w postaci arii Rodolfo, Mimi czy Musetty. Jest to jedynie mój subiektywny osąd, każdy może przecież orzec, że muzyczna homogeniczność La Bohème jest przejawem szczytowej formy włoskiego kompozytora. Dla mnie Tosca po prostu nigdy, przenigdy się nie zestarzeje, jest 'hitem' nawet na miarę dzisiejszych czasów i standardów.

Wracając do libretta. Jak każda niemal opera, Cyganeria jest prostą historią, w tym wypadku podzieloną na cztery akty. Opowiada o artystycznym ubóstwie młodych twórców z różnych dziedzin, o dwóch wymiarach dramatycznej miłości (ognisty romans Marcello i Musetty, i tragiczne Love Story Rodolfo i Mimi z czającą się w tle nieubłaganą kostuchą). Widz skupia się bardziej na realizacji historii niż na samym jej przebiegu, który przecież jest dosyć sztampowy. Niezwykle ważny staje się dobór aktorów, kluczowych solistów. Nie chodzi tu jedynie o ich możliwości wokalne, ale też predyspozycje fizyczne. W spektaklu reżyserowanym przez Rana Arthura Brauna pojawił się jeden zgrzyt, który, o zgrozo, wywołał wręcz szum na widowni: mam na myśli wybór Sang-Jun Lee do pierwszoplanowej roli Rodolfo.

Koreański solista jest bez wątpienia utalentowanym śpiewakiem i nie odstawał od polskich partnerów w tym aspekcie (czego niestety nie mogłem powiedzieć oglądając Traviatę, w której wcielił się w rolę Alfreda...). Jego sceniczną miłością była Mimi grana przez Magdalenę Nowacką. Co wzbudziło niezamierzone poruszenie na widowni. Był to pewien komiczny dysonans. Sang-Jun Lee nie słynie z imponującego wzrostu, natomiast Magdalena Nowacka nie jest kobietą drobnej postury. Mówiąc prosto z mostu pomiędzy aktorami jest 10 cm różnicy we wzroście. W tę nieco mniej popularną stronę. Kiedy Rodolfo czule wyśpiewuje do Mimi, zwracając się do niej Maleńka, trudno się nie uśmiechnąć.

Nie mniej jednak ten niezamierzony zabawny akcent, potwierdza tylko formułę dzieła. Cyganeria jest tragikomedią. Co potwierdzają już zaplanowane sceny z udziałem męskiej części obsady odgrywane w skromnym mieszkanku bohemy.

Opera jest zagrana bardzo dobrze, jednak nie to naprawdę urzeka. Największym osiągnięciem premierowego spektaklu na deskach poznańskiej Opery jest jego warstwa estetyczna. Bardzo nieklasyczna, trzeba powiedzieć od razu. To może zniechęcać purystów, ja również podszedłem do tej realizacji z początkowym dystansem, jednak im dalej w las, tym sposób wykorzystania nowoczesnych technik audiowizualnych, dekoracje i interpretacja kostiumologiczna zaczynały mnie coraz bardziej łapać za serce. Współautorem koncepcji estetycznej spektaklu jest sam reżyser, nie zapominałbym również o doskonałej pracy jaką wykonała Elo Soode, odpowiedzialna właśnie za kostiumy (nieoczekiwany natłok żółtych sztormiaków w scenie zbiorowej przed , to robi ciekawe wrażenie).

Tosca Pucciniego była w Teatrze Wielkim monumentalna pod względem dekoracji, może nawet nieco przytłaczająca, Cyganeria jest zupełnie inna, sprawia wrażenie bardzo lekkiej i dynamicznej. Minimalizm był bardzo wysmakowany, nie nużył jak podczas spektaklu Demetrio w ubiegłym sezonie.

Jednego było mi szkoda podczas obcowania z hipsterami z 1830 r. - tego, że to spotkanie trwało tak krótko. Jeden antrakt, to za mało, zwłaszcza, że kawa parzona w Operze jest naprawdę świetna...

Polecam, polecam, polecam. Nie warto bać się Opery. Kto jeszcze sądzi, że to nudne, że to przeżytek,  niech zwalczy ten nieuzasadniony przesąd podczas obecności w Teatrze Wielkim, ja też kiedyś myślałem, że to nie dla mnie - do tej przyjemności trzeba w pewnym sensie dojrzeć (nie dopatrujcie się tutaj żadnej mojej próby wywyższania się). Dojrzeć nie w wieku, lecz jak owoc: stać się bardziej miękkim, złagodnieć, dojrzeć do tego by przestać się spieszyć i cieszyć się tym.

Tym jest właśnie Opera - przyjemnością braku pośpiechu.


Jędrzej Franek



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz