Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Zawłaszczyć cudzą tożsamość czyli czym syci się sztuka filmowa. Recenzja „Holy Motors” Léosa Caraxa



U Léosa Caraxa struktura filmu jest prosta i powtarzalna. Co więcej – sam stwierdził w jednym z wywiadów, że nawet dziecko byłoby w stanie pojąć Holy Motors. I rzeczywiście, mamy tu do czynienia z bardzo prostym schematem: zadanie i wykonanie zadania. I tak jeszcze z dziewięć razy. Cóż więc w tym filmie takiego niezwykłego, co zelektryzowało publiczność w Cannes i zachwyciło uczestników 13. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty? Europejska krytyka, porównując Holy Motors do Ulissesa, a po drodze jednym niemalże tchem do wielu współczesnych dzieł literackich, pisze o filmie francuskiego reżysera jako o postmodernistycznym. Zaskakujące? Moim zdaniem, określenie Holy Motors najbardziej zdewaluowanym i nic konkretnego nie mówiącym słowem wszech czasów w ogóle nie pozwala uchwycić jego wartości, choć oczywiście jest bardzo wygodne i być może jeszcze na niektórych robi wrażenie.

Holy Motors to refleksja na temat samej sztuki jaką jest film – analizuje możliwości i strategie jakimi posługuje się twórca (zarówno reżyser jak i aktor). Ten autotematyzm przypomina 8 ½ Felliniego, gdzie główny bohater – reżyser Guido zmaga się z twórczą impotencją, czy Stardust Memories Allena, w którym przegląd twórczości reżysera Sandy'ego Batesa daje mu asumpt do rozważań nad własnym życiem. W początkowych sekwencjach filmu Caraxa widzimy obrazy przypominające pierwsze doświadczenia około kinematograficzne Eadwearda Muybridge'a.  Wrażenie pędu i wirowania, jakiemu poddaje się widz w czasie projekcji zapowiedziane zostało  właśnie w tym prologu odnoszącym się do początków kinematografii. To tylko jeden z tropów, które pozwoliły mi stwierdzić, że Holy Motors jest filmem autotematycznym. Ruchome fotografie, dokumentujące klatka po klatce ruch człowieka pokazywane są na zmianę z salą kinową pełną uśpionych ludzi, a przecież śpiący widz, to jak by nie było – największy koszmar reżysera. Zapewniam jednak, że dźwięk motorów Caraxa i kalejdoskop niesamowitych historii jakie stworzył nie pozwoli Wam zasnąć. A nawet jeśli nie porwie Was sama fabuła rozbita na kilkanaście różnych wątków, to brak ten zrekompensują nasycone, energetyczne zdjęcia za które Caroline Champetier otrzymała Srebrną Żabę podczas 20. Plus Camerimage w Bydgoszczy. Ich estetyka to wysublimowana gra pomiędzy pięknem i intrygującym okrucieństwem.


Monsieur Oscar (Denis Lavant) – mąż i ojciec gromadki dzieci, właściciel pięknej modernistycznej willi i kilku luksusowych aut jak co rano wybiera się do pracy polegającej na wykonywaniu tajemniczych zleceń na mieście. Biała limuzyna – wehikuł prowadzony przez asystentkę Oscara – Céline (Edith Scob) przemierza Paryż, a w jej wnętrzu główny bohater dokonuje kolejnych metamorfoz przyjmując cudze tożsamości wraz z całym bagażem życiowych doświadczeń. Proces ten jest pokazany w filmie jako usilna próba nadania sensu swojemu własnemu ustabilizowanemu, a jednak wypełnionemu pustką życiu. Oscar jako bardzo bogaty człowiek może sobie pozwolić na ekscentryczne zachcianki i egzotykę bycia przez chwilę kimś innym. Na chłodno i z profesjonalnym spokojem odczytuje wytyczne do kolejnych zleceń, niczym aktor przygotowujący się do nowej roli. Kiedy nadchodzi chwila właściwej metamorfozy, następuje eskalacja uczuć – wściekłości, nienawiści, namiętności, rozpaczliwej miłości czy żalu. Każde z nich to jednak kolejna złuda odegrana w tym fantasmagorycznym teatrze. Oscarem kieruje wiecznie powracające pragnienie przeżycia czegoś głębokiego, które jednak nie może być zaspokojone. Szaleństwo w Holy Motors polega na obłędnym manipulowaniu własną świadomością po to, by czerpać przyjemność z uczucia niespełnienia, zawodu czy rozczarowania uzyskiwanego poprzez przejmowanie cudzej biografii.

Wielopłaszczyznowa fikcja jest tu tak realna, że staje się przekonująca, stąd też wszechobecna atmosfera niezwykłości będąca efektem zatracenia wyraźnej granicy pomiędzy tym, co realne a tym, co wyobrażone. Oglądając film właściwie nie mamy pewności, która z przedstawionych rzeczywistości jest tą właściwą i czy takowa w ogóle istnieje. Tutaj nawet śmiertelne strzały, rany zadane nożem i skok z dachu budynku nie są prawdziwe, choć wydają się tak konwulsyjnie i doskonale rzeczywiste.

Léos Carax bawi się konwencjami kina gatunkowego, a każdemu epizodowi w filmie odpowiada inna poetyka. Wszystko to tak skutecznie dezorientuje widza, że nie sposób przewidzieć czym za chwilę zostaniemy zaskoczeni. Na dodatek francuski reżyser uruchamia rozmaite konteksty, włącza intertekstualne gry, wplatając w to wszystko współczesne zjawiska i ikony. Przy całym tym żonglowaniu gatunkami i odniesieniami jest to film niezwykle refleksyjny, ocierający się o granice szaleństwa jak i przejmującego smutku. Być może właśnie dlatego miałam wrażenie, że Holy Motors to gorzka, autokrytyczna konstatacja na temat współczesnego kina, w którym króluje powtarzalność schematów i gdzie w nieskończoność cytuje się pewne frazy podczas gdy widz usypia nad straconymi scenariuszami.

Pozwólcie, że na koniec podzielę się z Wami moim zachwytem nad wspaniałym Denisem Lavantem, który z Caraxem współpracuje od czasów jego debiutanckiego filmu Boy Meets Girl, choć na co dzień aktor związany jest raczej z teatrem. Wcielanie się w poszczególne role przychodzi mu z taką łatwością jak kreowanemu przez niego bohaterowi, a jego charakterystyczna twarz i mimika sprawia, że każda z metamorfoz elektryzuje widza niesamowitym naturalizmem. A tutaj scena, która mnie osobiście zachwyciła najbardziej:

           
dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, 
premiera światowa: 23. 05. 2012, 
polska premiera: 11. 01. 2013, 
występują: Denis Lavant, Edith Scob, Eva Mendes, Kylie Minogue, Leos Carax i inni.


Monika Kaczmarek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz