Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

sobota, 5 stycznia 2013

Tolkien w 3D, 4K i dwa razy szybciej


Wielu fanów kina i jeszcze więcej miłośników fantastyki czekało na od dawna zapowiadana premierę kolejnego filmu rodem ze Śródziemia. Ci pierwsi, którzy nie należeli również do tych drugich, byli najbardziej ciekawi tego jaki postęp dokonał się w technice komputerowo generowanych efektów specjalnych, natomiast ci drudzy czekali raczej na możliwość skrytykowania odstępstw adaptacji od książkowego pierwowzoru...

Oczywiście nie wszyscy, ale gro internetowych komentarzy odnośnie nowego filmu Petera Jacksona koncentruje się na przeinaczonej w filmie treści książki, nieścisłościach, choć byli też tacy, którzy podeszli do sprawy bardziej elastycznie ipo prostu cieszyli się kolejnym, bez wątpienia dobrym (choć nie doskonałym) filmem o przygodach hobbita, przywdziewając na okazję premiery kinowej kostiumy postaci z uniwersum stworzonego przez Tolkiena (sam widziałem w wyludnionej sali Kinepolis taką grupkę). Oczekiwania były ogromne, co ciekawe fanów najbardziej martwił fakt, że Hobbita wyreżyseruje znów ta sama osoba, gdyż spore nadzieje na nową jakość wiązano z osobą Guillermo del Toro, który jednak w zastanawiających okolicznościach zrezygnował z wypełnienia zadania w 2010 r.


Peter Jackson postawił na swoim i otrzymujemy produkt efektowny i przyjemny w odbiorze dla większości, ale kliszowy względem trzech filmów Władca Pierścieni - te same dynamiczne ujęcia 'w locie' oraz bezustanne przemieszczanie się bohaterów w celu wypełniania questów bardzo przypominają Drużynę Pierścienia. Nie da się także nie wspomnieć o uchybieniach scenariusza, które prawdziwych znawców twórczości Tolkiena przyprawić mogą chyba o zawrót głowy. Największym wrogiem naszej wesołej kompanii jest ork, który już nie żyje? Żaden problem. Krasnoludy mają poważny problem z zachowaniem wszelkich cech gatunkowych swoich książkowych pierwowzorów? (warto chociażby przytoczyć kluczową scenę starcia kompanii z Azogiem, gdyż tak naprawdę nie było żadnej bezpośredniej walki pomiędzy nim a Thorinem) O.K., wpadek jest całe multum, ale nie jestem tak wielkim fanem ani purystą świata Hobbita, by je wszystkie wyłapać (pozostawiam to ekspertom z forów fantastyki). Może i jestem kinowym troglodytą, ale w przypadku takich produkcji dla mnie zawsze na pierwszym miejscu będzie przyjemność odbioru dzieła jako całości (wybaczyłbym więc fabularne lapsusy), choć może biorąc pod uwagę estetykę wersji, którą oglądałem powinienem raczej użyć terminu rodem z czasopisma CD-Action, czyli 'grywalność'. 

48 HFR 3D. Pod takim enigmatycznym skrótem czai się koncepcja realizacji filmu, która miała być przełomowa dla kinematografii. No cóż, niestety dla mnie zabieg się nie powiódł i Peter Jackson drugim Mélièsem obwołać się nie może. Zwiększony do 48 klatek na sekundę framerate powoduje, że obraz jest wysterylizowany, przypominając czasem przydługą wyrenderowaną scenkę pomiędzy poszczególnymi etapami jakiejś gry przygodowej. Szczególnie daje się to we znaki, gwałcąc wręcz oczy widza brakiem realizmu w scenie napadu smoka Smauga na Erebor, kiedy twarze postaci wydają się być dolepione do całej pozostałej zawartości ekranu... Dużo głosów krytyki pojawiło się także w odniesieniu do przesadnie przyspieszonego ruchu postaci na ekranie spowodowanej przez podwyższony klatkaż - moim zdaniem jest to rzeczywiście widoczne, ale chyba jednak nie tak bezwstydnie jak to zdążył rozjątrzyć Internet. Efekty trójwymiarowe również nie zachwycają. Moim pierwszym skojarzeniem dla porównania ich jakości było zestawienie z... Bitwą Warszawską 1920. Przestrzenność jest tu bardzo uboga i dużo większe wrażenie zrobiła na mnie jedna z reklam tuż przed filmem niż to co miałem okazję zobaczyć później. Jedna szyszka lecąca z ekranu to trochę za mało by zakładać te komiczne okulary. Gdybym mógł wybrać jeszcze raz, nie skusiłbym się na marketingowe przechwałki i wciąż nieprzekonującą mnie technikę trójwymiarową.

Mimo iż wymieniam głównie wady filmu, który i tak przecież stanie się kasowym sukcesem (z Oscarami natomiast pewnie będzie gorzej), to nie żałuję tych 3 godzin (3 części po 3 godziny złożą się na ekranizację 300-stronnicowej książki). W moim odczuciu film broni się obecnością indywiduów pokroju Azoga, który powinien być co prawda martwy, ale jest postacią spektakularną, ekspresywnie złą. Klasą samą dla siebie jest też Andy Serkis jako Gollum - postęp techniczny dobrze zrobił temu bohaterowi, jest niesamowicie dynamiczny i znów niezawodnie obrazuje studium bardzo plastycznej schizofrenii. Doskonała jest też, jak można się było tego spodziewać, muzyka Howarda Shore'a z głównym motywem Song of the Lonely Mountain mruczanym przez krasnoludy a śpiewanym przez Neila Finna.



Gdybym wybrał wersję 2D, to...

Patrząc po poznańsku - oszczędziłbym też kilka złotych. Nie jestem sknerą, ale mam wrażenie, że polskie kina sieciowe od paru lat grają w grę, w którą w końcu muszą przegrać. Sieciówka, to coś co kojarzy się z przystępną ceną, czymś co przez brak ekskluzywności konkuruje zdroworozsądkowo ekonomicznie. Są od tej reguły przynajmniej dwa odstępstwa: poznańska sieciówka MPK i polskie kina jednoczące się pod wspólną marką Multikino lub Cinema City, ewentualnie Silverscreen, ale tego ostatniego w Poznaniu się nie uświadczy. Szanowni państwo, sprowadzając rzecz ad absurdum zwyczajnie w tej samej cenie student może wybrać się na regularny spektakl do opery! Nie chciałbym żeby zostało to odebrane przez odpowiedzialne osoby jako zachęta do podwyższania cen biletów w przybytkach oferujących kulturę wyższą, ale granica między tradycyjnie rozumianą ekskluzywnością i inkluzywnością zaczyna zanikać i wkraczamy do strefy Schengen gdzie ceny są zachodnioeuropejskie ale zarobki wciąż polskie. Dobre to dla wielbicieli teatru i opery, którzy nie uznają rozrywek gminu, czyli sobotniego wieczoru filmowego. Gorzej jeżeli ktoś, tak jak ja lubi obydwie formy kulturalnego spędzania czasu. Dlatego bezwzględnie Stacja Poznań Główny wspierać będzie rodzime kina studyjne, które pozwalają odetchnąć w czysto kinowej atmosferze a w dodatku nie drenują naszego portfela.

Miało być dziś też słówko o Kinepolis, ale to niestety okazuje się zbyt mało by opisać kondycję i historię tego miejsca, więc biorąc pod uwagę obszerność powyższego wywodu i ograniczoną cierpliwość uśrednionego czytelnika, postanowiłem poświęcić mu osobny artykuł, który już wkrótce.

Na koniec nacieszcie oczy pięknymi ilustracjami do jednego z rosyjskich wydań Hobbita.


Jędrzej Franek




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz