Get the flash player here: http://www.adobe.com/flashplayer

czwartek, 27 września 2012

Subiektywnie i przeglądowo o Mediations Biennale



Wcale nie jest łatwo wprowadzić się w nastrój, który umożliwiałby pisanie ze swobodą o sztuce prezentowanej podczas Mediations Biennale. Z łatwością można ją jedynie podziwiać, bo prezentowana jest w taki sposób, że staje się na chwilę częścią całego ludzkiego organizmu, wprowadzając go w różne kategorie stanów. Uniesienie, Niepokój, Niezrozumienie - takie uczucia zdają się nam towarzyszyć podczas przenikania się z materią i ideą dzieł tegorocznych wystaw Biennale.

W sztuce nowoczesnej zawsze pociągała mnie jej nieoczywistość i dowolność interpretacji, które potem można skonfrontować z zamysłem twórcy. Osobiście w tematycznej NIEPOJMOWALNOŚCI Mediations Biennale 2012 uśmiecha mi wiedzieć także przenikalność twórcy, tworzywa oraz odbiorcy sztuki. Ten ostatnio ponadto świadomie lub nie (częściej nie, lub dowiaduje się o tym po czasie), sam może stać się tworzywem, a poprzez ową niepojmowalność i nieoczywistość, również autentycznym twórcą.

Wielopoziomowy odbiór dzieł zgromadzonych i zakomponowanych w mistrzowski najczęściej sposób z otoczeniem, jest o tyle silnym punktem Biennale, że zazwyczaj mamy szansę zwiedzać je samotnie, bardzo intymnie, nigdy natomiast w tłumach. Możemy wtedy całkowicie wdać w dialog ze sztuką, odkrywać ją powoli, po kawałku.

Centrum Kultury Zamek, Synagoga Wielka i Muzeum Narodowe - to lokalizacje imprezy, które udało nam się odwiedzić, i jeżeli będziemy mieli okazję zagłębić się w ekspozycje w pozostałych dwóch ten wpis zostanie rozszerzony, ale według mojej koncepcji miał on powstać właśnie z syntezy doznań z trzech pierwszych miejsc - bardzo ważnych na mapie społeczno-kulturalnej Poznania. Każda z tych wystaw jest inna, każda na swój sposób integruje dzieła na swojej przestrzeni. 



W Zamku przemieszczamy się po wnętrzach gdzieś z nieregularnej granicy pomiędzy stylem neoromańskim a monumentalnym totalitaryzmem architektonicznym III Rzeszy. W różnych jego miejscach przechodzimy z mroku do oślepiających bieli i z powrotem, a temu wszystkiemu towarzyszy sztuka. Bardzo indywidualna, bo oglądana samotnie. Oczywiście nie będę opisywał każdego dzieła z osobna, bo nie powinno się ich całkowicie rozdzielać tylko rozumieć jako koncepcyjną całość, ale na jednym chciałbym się zatrzymać... No może na dwóch. Po pierwsze I chew, I bite Mithu Sen. Instalacja, która wygląda inaczej patrząc na nią z daleka a inaczej, całkiem zaskakująco, a nawet odpychająco, gdy podejdziemy bliżej. Bardzo intrygujące doznanie. Po drugie, i to tuż obok The Second Seal Kim Wah Tsanga opowiadająca o stanowisku ludzkości wobec własnej fazy terminalnej  za pomocą przytłaczających efektów audio-wizualnych (jedna z siedmiu Pieczęci tego autora). Oczywiście w Zamku zobaczymy o wiele, wiele więcej na różnych piętrach, a dzieła pojawiają się czasem na tyle niespodziewanie i są tak dobrze wkomponowane w otoczenie, że zwiedzający nie dostrzeże plakietek je opisujących.



W Synagodze Wielkiej dostrzeżemy nieco inne podejście, bo i przestrzeń i jest zupełnie inna. Inna nie znaczy wcale gorsza - nieco zrujnowane wnętrze tej dawnej bożnicy i niedawnej pływalni jest niemal jak runo leśne dla owoców pracy twórców. Wszystko tworzy tu spójną całość, labirynt niepokojącej sztuki. Niepokojącej nie tylko ze względu na to, że odwiedzający czuje się nieswojo w jej opuszczonych wnętrzach, ale także, ze względu na perfekcyjny dobór ekspozycji, która niepokoi duszę w sposób pozytywny zmuszając do refleksji, angażując widza praktycznie namacalnie, cieleśnie. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, zarówno czysto artystyczne jak i te kompozycyjne, lokalizacyjne i mając wciąż w pamięci ogromny niejednoznaczny ładunek emocjonalny, który narzuciła na mnie ta wystawa, zmuszony, ale z nieskrywaną radością stwierdzę - zanim się rozmyślę - że była to najlepsza wystawa jaką widziałem w całym życiu.



W tym przypadku zwrócę Waszą uwagę na dwie instalacje, które mnie całkowicie zaskoczyły i najmocniej na mnie wpłynęły. Wolałbym nie opisywać towarzyszących 'odkrywaniu' tych dzieł uczuć, by każdy w nieświadomości mógł je odkryć i nacieszyć się nimi. Polecam Wam więc skrajne pod względem umiejscowienia w Synagodzie, podziemne 7 virtues Mischy Kuballa oraz podniebne niemal dzieło w przerażającym trochę anturażu, które znajdziecie przechodząc przez kotarę na piętrze tuż przy serii obrazów Weightlifting for Synchronicity Richarda Bonda. Nie można pominąć także szeroko komentowanego Zegara Śmierci Tatsuo Miyajimy. Potężne wrażenie na każdym powinna zrobić też główna sala gmachu, w której poruszamy się trochę zagubieni, podziwiając roświetlające nieco mrok Dead Forrest Storm, wszędzie odnajdujemy wciąż nowe przejścia i zakamarki a to wszystko przy akompaniamencie trudnych do zdefiniowania i zlokalizowania dźwięków.

Muzeum Narodowe. Nie chcę być źle zrozumiany, ani nie chcę szargać świętości, ale tam Biennale pokazało, moim zdaniem bardziej banalną twarz. Niebanalne są oczywiście dzieła - wciąż wiele przykuwa naszą uwagę. Wszystko przez nazbyt muzealną, sterylną interpretację przestrzeni. Jest ona martwa i choć obrazy Malczewskiego pasują tam chyba jak ulał, to schematyczne konstrukcje, obrazy paradoksalnie tracą na tle białych ścian minimalistycznych wnętrz galerii. Tracą tylko jako kompozycja z przestrzenią - nie jako dzieła same w sobie. Znów chciałbym wyróżnić jednak dwa z nich. Ucztą dla oka jest przemierzanie wzrokiem niezatytułowanego dzieła z kategorii dialogu różnych faktur autorstwa Daniela Lergona, a 'gwiazdą' ekspozycji jest monumentalna pod każdym względem instalacja Motohiko Odaniego - Inferno, którą należy obejść z każdej strony, aby całkowicie poznać jej potencjał. Poczuć. Posłuchać.


Nie zanudziliście się? Mam nadzieję, że nie. Polecam Wam oczywiście całą tegoroczną edycję Mediations Biennale, ale kiedy jesteśmy zagonieni, czasem trzeba wybierać. Jeżeli będziecie zmuszeni wybierać - koniecznie zaaplikujcie sobie niesamowitą atmosferę Synagogi Wielkiej.

Przypominam także, że możecie wziąć udział w zorganizowanej formie zwiedzania Mediations Biennale, połączonej z kreatywnym uczestnictwem w warsztatach. O zapisach więcej tutaj.

Tradycyjnie zaproszę Was do zapoznania się z naszą galerią, w której mam nadzieję, i mówię to całkowicie świadomie i w dobrej wierze - nie pokazujemy zbyt wiele, dając każdemu szansę na osobistą dawkę wrażeń.

Na jedno chciałbym tylko sobie sekundę ponarzekać... Dlaczego wciąż tkwimy w jakimś społeczno-kulturalnie upośledzonym zakazie fotografowania. Dlaczego muzea nie dają większej swobody odwiedzającym? Rozumiem zakaz używania potężnych lamp błyskowych, z tym nie polemizuję. Natomiast odbieranie odwiedzającym, czy to robiącym to dla własnej przyjemności czy działającym w jakimkolwiek tzw. środowisku opinii (albo jedno i drugie), szansy na upamiętnienie chwili, na podarowanie sobie wspomnień i wizualnej zachęty innym jest szkodliwą krótkowzrocznością. Fotografia nigdy nie zdradzi wszystkiego drodzy muzealnicy, dzieło trzeba poczuć i przy nim stać sam na sam, by naprawdę dostarczało wartościowych doznań. Zdjęcia mają nas tylko zachęcić, byśmy na te doznania sobie pozwolili.

Nasze zdjęcia są więc całkowicie NIELEGALNE i zachęcam do zasmakowaniu kilku zakazanych owoców... ;)

Jędrzej Franek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz